W drugiej odsłonie radioaktywnej serii przyjrzymy się przemilczanej awarii reaktora, przemilczanych przyczyn wybuchu w Czarnobylu, oraz normom, które czasem są przekraczane – i wówczas nie ma już miejsca na milczenie.
Chcesz wiedzieć więcej?
https://sprawdzam.studio/link/awarie-radiojod jod znad Fukushimy nad Polską
https://sprawdzam.studio/link/awarie-radiotunczyki badania tuńczyków
https://sprawdzam.studio/link/awarie-radiotunczyki-2 więcej o badaniach tuńczyków
https://sprawdzam.studio/link/awarie-zrodla-energii liczba zgonów na terawatogodzinę z podziałem na źródła energii
https://sprawdzam.studio/link/awarie-belchatow wskaźniki emisji elektrowni Bełchatów
https://sprawdzam.studio/link/awarie-raport niemiecka dezinformacja atomowa
Gdy weszliśmy do pomieszczenia reaktora Maria w Świerku, na jednym z manipulatorów służących do gmerania w basenie reaktora przylepiona była kartka A4, z ręcznym napisem „awaria”, więc moi drodzy, niestety – kilka tygodni temu doszło do awarii w polskim reaktorze, tuż pod Warszawą, a media milczały! Słowa „awaria” oraz „reaktor” w jednym zdaniu mogą budzić grozę, tym bardziej gdy zaaplikuje się do nich spiskowy sposób myślenia. Naukowcy, media i władza jednym głosem uspokajają że nic się nie stało? Na pewno mają coś do ukrycia, trzeba zbudować schron i kupić paletę płynu Lugola. A jeśli media o takiej awarii nie wspomną, lub powiedzą o niej z opóźnieniem – apokalipsa! Musimy się wysmarować ołowiem! Tak wygląda większość doniesień dotyczących incydentów związanych z energetyką jądrową. Jest nawet gorzej – wystarczyło, że rząd belgijski w 2017 roku rozpoczął wydawanie obywatelom tabletek z jodem, by wzbudzić umiarkowaną panikę w całej Europie. Naprawdę niełatwo było się przebić przez szum informacyjny wieszczący rychłą apokalipsę i dotrzeć do informacji, że jest to standardowa i regularna procedura, żeby na wypadek awarii, mieszkańcy okolic elektrowni byli choć trochę przygotowani i nie musieli plądrować aptek.
Jednak w ostatnich dniach doszło do tajemniczego incydentu w Rosji, w którym to według różnych doniesień i spekulacji, wskutek awarii jądrowej miało stracić życie pięcioro pracowników Rosatomu, rosyjskiej agencji zajmującej się energią nuklearną (od której, swoją drogą, kupujemy pręty paliwowe do reaktora Maria). Próbowałem śledzić doniesienia związane z tym incydentem, lecz na tę chwilę jedyne co widzę to szeroko pojęta dezinformacja. Na pewno coś wybuchło, a ze szczątkowych informacji opublikowanych przez agencję Reuters powołującą się na Rosatom, wypadek był związany z izotopowymi źródłami zasilania. Rosja zamknęła na miesiąc część Morza Białego dla żeglugi – część niebylejaką, bo morski poligon doświadczalny. W końcu zaś liczba ofiar, dużo większa w porównaniu do ofiar awarii w Fukushimie, przy jednoczesnym braku skażenia na dużym obszarze podpowiada, że cokolwiek wybuchło, musiało być małe i prawdopodobnie do wypadku doszło, gdy ktoś przy tym sprzęcie gmerał.
Chyba najczęściej powtarzany komentarz dotyczący tej niedawnej awarii brzmiał „Rosjanie znowu, jak w przypadku Czarnobyla, nic nie mówią, wszyscy zginiemy!”, lecz minęły już ze dwa tygodnie, a w europejskich placówkach badawczych poziom promieniowania nieszczególnie drgnął. Zróbmy eksperyment myślowy. Rosatom organizuje konferencję prasową i mówi „Tak, walnął nam mały reaktor, skażenie jest w promieniu 20 kilometrów, pracujemy nad usuwaniem, ale wszystko jest pod kontrolą. Kondolencje dla rodzin ofiar”. Jak zareaguje społeczeństwo? Nie ty czy ja, tylko ci, którzy swoją wiedzę opierają na internetowych generatorach fake newsów. Mogę się założyć o cylinder plutonu, że ci, którzy krzyczeli o tym, że Rosjanie milczą jak przy Czarnobylu, powiedzieliby wówczas, że Rosjanie kłamią jak przy Czarnobylu. Swoją drogą, przy czarnobylskiej katastrofie popełniono wszystkie możliwe błędy, wobec czego powoływanie się na niego jest argumentem-wytrychem.
Rozmowa ze specjalistami z Narodowego Centrum Badań Jądrowych rzuciła mi nieco inne światło na czarnobylską katastrofę. Mimo, że reaktor w bloku czwartym elektrowni w Czarnobylu był źle zaprojektowany, z myślą o produkcji plutonu, a nie bezpieczeństwie, to bardzo istotna jest ówczesna kultura pracy w Związku Radzieckim – aby było, coby Partia miała się czym pochwalić. W efekcie do użytku oddawano konstrukcje niekompletne i ledwo sprawne, które po oficjalnym przecięciu czerwonej wstęgi i obtrąbieniu potęgi radzieckiej gospodarki w mediach, próbowano doprowadzić do używalności przy użyciu okrojonych już zasobów ludzkich i funduszy. To, w jaki sposób doszło do eksplozji reaktora, wielu mądrzejszych ode mnie wyjaśniło już dużo lepiej, niż bym potrafił. To czego brakuje w całej historii to – dlaczego przeprowadzono test, w wyniku którego doszło do awarii?
Reaktor chłodzony był wodą. Żeby woda chłodziła skutecznie, musi być w ruchu. Pompy poruszające wodę normalnie zasilane są prądem elektrycznym, ale co się stanie, gdy reaktor z jakiegoś powodu zacznie przygasać, zabraknie prądu, ale w dalszym ciągu będzie potrzebował ruchu wody, by się schłodzić? Elektrownia była wyposażona w generatory dieslowskie, które miały zapewnić przynajmniej 5.5 MW niezbędnego do uruchomienia głównej pompy. Przed uruchomieniem bloku czwartego, w 1982 roku przeprowadzono podobny test, generator potrzebował jednak 15 sekund na rozruch i nawet półtorej minuty na osiągnięcie mocy nominalnej – dwukrotnie za długo, by w razie prawdziwych problemów przydać się na cokolwiek.
W 1983 roku reaktor został uruchomiony. Z pełną świadomością, że przynajmniej jeden z systemów awaryjnych zwyczajnie nie działa. Dokonano modyfikacji, rok po uruchomieniu bloku przeprowadzono test ponownie. I ponownie się nie powiódł. Minął rok, kolejne poprawki, kolejny test. Nic. Test z 1986 roku był czwartym testem krytycznego mechanizmu awaryjnego. Skoro przez tyle lat już działał z wadą, to czemu wykonano go w takim pośpiechu? Przypomnijmy, miał się odbyć za dnia, a dzienna zmiana była do niego przyzwoicie przygotowana, ale warunki na to nie pozwoliły. Test wykonali więc zmiennicy, którzy takiego przygotowania nie mieli.
Po pierwsze – warunki właśnie. Mateczka Rosja nie mogła przecież pozwolić by komuś światło zgasło z powodu jakichś głupich testów bezpieczeństwa (i dlatego właśnie takie rzeczy robi się przed oddaniem obiektu do użytku), a prócz tego zbliżające się Święto Pracy. Tak, udany test byłby powodem do dumy i pochwalenia się przed urzędnikami, którzy zapewne by się odwdzięczyli za oddanie wobec ojczyzny, zaś kolejna porażka mogłaby się skończyć.. różnie, stąd też myślę że jestem w stanie zrozumieć – lecz oczywiście nie usprawiedliwić – ukrywanie faktów przez osoby z każdego szczebla, którym katastrofa przecięła życiorys.
Wracając więc do niedawnego wypadku, Rosjanie mieli mnóstwo zupełnie innych i dużo prostszych powodów, dla których nie mają ochoty za głośno mówić o tym, co się stało. Z pewnością by nie chcieli, by ktokolwiek dowiedział się o ich tajnym sprzęcie wojskowym. Z drugiej strony, gdyby skażenie było duże, to bez względu na ich oficjalne stanowisko, zostałoby to i tak szybko wykryte. No i z trzeciej strony, jak już wspominałem, zgodny z prawdą komunikat wywołałby panikę. Żyjemy w zabawnych czasach, w których jako społeczeństwo powinniśmy być okłamywani, żebyśmy sobie nie zrobili krzywdy prawdą, bo jesteśmy za głupi na to, by sobie z nią poradzić. Co w sumie jest chyba moją najsilniejszą motywacją do prowadzenia tego podcastu – aby między ciekawymi historiami dać ci narzędzia do sprawdzania wiarygodności tego, z czym się spotkasz w przyszłości.
Katastrofa w Czarnobylu pokazuje nam dokładnie, czego się należy bać – ludzi. To nie złe neutrony doprowadziły do wybuchu, tak samo nie kula zabija, a człowiek, który strzela. Wieloletni ciąg błędnych decyzji, który rozpoczął się na etapie projektowania reaktora, a zakończył się na próbach zacierania faktów, w całości zrealizowany przez ludzi na różnym poziomie decyzyjności i wiedzy zmusił reaktor do awarii, i to i tak cud, że nic tam wcześniej nie gruchnęło. Pozostaje mieć nadzieję, że wyciągnęliśmy z tego właściwe wnioski i właściwych winnych. I oczywiście – czasem przedostają się do opinii publicznej informacje o nieprawidłowościach przy budowie lub nadzorze reaktorów, o dziwnych naciskach i zamiataniu problemów pod dywan. Zanim jednak użyjesz tego jako argumentu, to zauważ, że to cecha wszystkiego, co jest zarządzane przez człowieka, czy to będzie fabryka samochodów, osiedlowy warzywniak, korporacja farmaceutyczna, urząd skarbowy, szpital, warsztat samochodowy i przedszkole. Reaktory jądrowe nie są w żaden sposób lepsze czy gorsze pod tym względem. To my, łyse i przemądrzałe małpy, jesteśmy ich najsłabszym ogniwem.
Awaria elektrowni w Fukushimie zdarzyła się już w ciekawych czasach społeczeństwa informacyjnego, w 2011 roku. Pamiętam głośne nagłówki mówiące o tym, że to koniec jedzenia owoców morza, koniec świata i koniec końców, zdarza się o tym słyszeć do dzisiaj. W odróżnieniu od Czarnobyla, reakcja służb w Fukushimie była natychmiastowa i prawidłowa, dzięki czemu udało się uniknąć nadmiernej emisji niestabilnych izotopów. Rzecz jasna nie udało się im całkiem zapobiec. Państwowa Agencja Atomistyki w marcu 2011 roku poinformowała, że na terenie Polski stężenie jodu-131 wynosi kilkadziesiąt mikrobekereli na metr sześcienny powietrza. Jeden bekerel oznacza że podczas jednej sekundy zachodzi jeden rozpad promieniotwórczy. Największe stężenie jodu-131 w kolejnych dniach zanotowano w Łodzi – około 8 milibekereli na metr sześcienny, czyli raz na 125 sekund w metrze sześciennym powietrza dochodziło do rozpadu izotopu jodu.
Jak wspominałem w poprzednim odcinku, wszystko promieniuje. Ty również, i w zależności od twojej masy ciała, będzie to jakieś 8 do 10 tysięcy bekereli, czyli, jeśli dobrze szacuję, milion razy bardziej, niż to, co przywiało do nas znad Fukushimy. Objętość atmosfery jest ogromna, objętość oceanów również, a skutki katastrofy mieszają się z nimi, tworząc coraz bardziej rozrzedzoną mieszaninę. 8 milibekereli zarejestrowane w Łodzi jest jednak przekroczeniem normy ustalonej przez amerykańską Agencję Ochrony Środowiska, co otwiera nam jeszcze jeden rozdział dzisiejszej historii.
Po co nam normy? Naszkicuję to najpierw przykładem. Norma prędkości dopuszczalnej na terenie zabudowanym – 50km/h mówi nam, że jest to zasadniczo bezpieczna prędkość dla takich okoliczności. Faktem jest jednak, że zdarzają się śmiertelne wypadki w niższych prędkościach, jak i nietrudno o wiele przypadków przekroczenia tej prędkości bez negatywnych konsekwencji. Dlatego w kontekście szkodliwości na żywe organizmy, posługujemy się zazwyczaj dawką śmiertelną LD50, która oznacza dawkę, której jednorazowe przyjęcie spowoduje śmierć połowy badanej grupy w ciągu trzydziestu dni. Ale, o czym chyba często się zapomina, nie każda norma jest trwale powiązana z dawką śmiertelną. Odchylenie od normy temperatury ciała człowieka 36.6C jest wskaźnikiem, który gdy za bardzo się wychyli to informuje nas, że dzieje się coś nietypowego i należałoby się temu przyjrzeć. Normy służą temu, byśmy mogli wychwytywać anomalie, a tylko niewielki podzbiór norm to normy bezpieczeństwa, których przekroczenie może stanowić realne zagrożenie. No dobra, przekroczenie normy o ile jest realnym zagrożeniem? Mam na to znakomitą i wyczerpującą odpowiedź – to zależy. Czy, dajmy na to, trzy procent, to jest dużo? Jeśli byłoby to przekroczenie dziennej normy spożycia soli, to raczej niewiele. Jeśli byłoby to przekroczenie normy ciągu silnika wspomagającego rakiety Falcon Heavy, skończyłoby się to katastrofą. Mówiąc o normach, zawsze trzeba mieć na uwadze, po co została stworzona i dla kogo – normy hałasu dla operatora koparki będą inne niż dla chirurga – może za dużo czasu poświęcam na mnożenie takich prostych przykładów, ale po prostu widzę w przestrzeni publicznej strasznie dużo nieumiejętnego posługiwania się normami. Normy to narzędzia, a te, niewłaściwie użyte, mogą skrzywdzić zarówno ciebie, jak i innych wokół.
W ostatnich miesiącach dość głośno jest o zmianach norm dotyczących promieniowania elektromagnetycznego, które to są planowane w związku z budową sieci komórkowych piątej generacji. Obecne normy, ustalone w czasach, gdy w komórce trzymało się węgiel, a nie pocztę i zdjęcia, zwyczajnie przestają spełniać swoją rolę – wyznacznika stanu anomalii. Zalecane normy są oddalone o rzędy wielkości od dawek śmiertelnych. W linkach w opisie odcinka znajdziesz felieton prof. Zbigniewa Jaworskiego, który prostował panikę wokół jodu-131 znad Fukushimy. I tu zabawny zwrot akcji – do felietonu sprowokowały go wypowiedzi prof. Doroty Majewskiej – tej samej, która bodajże dwa lata temu na antyszczepionkowej pogadance tłumaczyła, że szczepionki zmieniają ludzi w cyborgi. Ech, kiedy nie było Internetu, tylko rodzina wiedziała, żeś głupia.
Ale wróćmy do Japonii. O ile u nas nie mamy się czego bać z uwagi na odległość, to w oceanach, cóż. Też nie ma się czego bać. W sierpniu 2011 roku przeprowadzono badania tuńczyków złapanych w okolicach San Diego, i istotnie – przebiły one spodziewane wartości izotopów promieniotwórczych. Łatwo przy tak dobrym materiale na clickbaitowy tytuł pominąć fakt, że przebiły go o 3% i w dalszym ciągu daleko im do szkodliwości – chyba że przywalą rybakowi płetwą.
No i wreszcie – krótko po katastrofie głośno się zrobiło o zmianach norm związanych z promieniotwórczością. Dlaczego? Tak jak tłumaczyłem – normy przestały odpowiadać stanowi normalnemu i nie były już narzędziem, na podstawie którego można by zauważyć, że coś gdzieś wyciec musiało więcej i warto to sprawdzić. Zanim więc ktokolwiek powie raz jeszcze o przekroczeniu normy, niech powie co to za norma i w jakim celu została określona.
Czy to znaczy, że energetyka jądrowa jest w stu procentach bezpieczna? A skąd. Nic, co istnieje, nie jest w stu procentach bezpieczne. Wypadki zdarzają się na drogach, spacerach i w łazienkach, nie można wykluczyć wypadku w basenie reaktora. W linkach w opisie znajdziesz opracowanie, które przedstawia ciekawą metrykę – nieboszczyków na TWh, według różnych źródeł energii. Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, że niechlubne miejsce pierwsze zajął węgiel, pożerający ludzkie życie na całej swojej drodze, od wypadków w kopalniach do zatruwania atmosfery, zaś energetyka jądrowa uplasowała się nawet za energią słoneczną. Moment, jak energia słoneczna może zabijać? Okazuje się, co jest szerzej wyjaśnione w podlinkowanym artykule, że śmiertelne żniwo zbierają prace na wysokości, niezbędne w większości przydomowych instalacji.
Z energetyką jądrową jest jak z lotnictwem – wypadki są bardzo rzadkie, ale spektakularne i działające na wyobraźnię. Łatwo krzyczeć o Czarnobylu i Fukushimie, gdzie szkodliwość została skumulowana w czasie, trochę trudniej o elektrowni w Bełchatowie, która wypluwa do atmosfery tonę dwutlenku węgla, ponad kilogram dwutlenku siarki i 700 gramów tlenku węgla za każdą MWh, która to odpowiada mniej więcej rocznemu zużyciu energii przez oszczędnego singla mieszkającego w kawalerce. To prawie ośmiokrotnie więcej dwutlenku węgla, niż by się w tej kawalerce zmieściło w normalnym ciśnieniu i temperaturze dwudziestu stopni.
Austria ma zakaz budowy elektrowni jądrowych oraz przewożenia i składowania odpadów radioaktywnych wpisany w konstytucję. Szwajcaria, Belgia i Niemcy wycofują się z energetyki jądrowej, Francja planuje ją zredukować do 50% udziału. Nasze zapotrzebowanie na energię jest jednak coraz większe, a póki co próby krajów redukujących swój nuklearny potencjał elektryczny pokazują, że nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka, no kto by pomyślał. Zastąpienie atomu odnawialnymi źródłami energii jest praktycznie niewykonalne, dopóki nie wymyślimy sposobu na opłacalne magazynowanie energii z żywiołów, a powrót do paliw kopalnych uniemożliwi redukcję emisji produktów spalania do poziomów, w których ten kurnik zwany Ziemią przestanie się ogrzewać. A energii mniej zużywać nie będziemy, ponieważ energia jest katalizatorem postępu. No i przede wszystkim, decyzje o włączeniu lub wyłączeniu atomu z wianuszka źródeł energii podejmują politycy, a nie naukowcy. Politycy nie kierują się dobrem i prawdą, tylko słupkami poparcia. To właśnie Fukushima zainspirowała Niemców do rozpoczęcia rozwodu z atomem i naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Niemcy tak bardzo boją się potężnych fal tsunami, które były bezpośrednią przyczyną katastrofy. Ale populistyczne straszenie trwa w najlepsze, w linkach w opisie znajdziesz ciekawe opracowanie niedawnego niemieckiego raportu, będącego jedną wielką dezinformacją.
W trakcie zwiedzania reaktora, jedna osoba z naszej grupy zapytała przewodnika, czy oglądał głośny ostatnio miniserial Czarnobyl. Przewodnik uśmiechnął się, powiedział że obejrzał z połowę pierwszego odcinka, po czym pokręcił głową, zasłonił twarz dłonią i przysiągłbym, że powiedział pod nosem coś, czego by pewnie nie chciał, żebym powtórzył. W jego reakcji zobaczyłem samego siebie, ilekroć widziałem w filmach i serialach wątki dotyczące IT. To chyba dobry moment przypomnieć coś, co niby wszyscy wiedzą – że fabuła oparta na faktach jest w dalszym ciągu fikcją i nie można jej traktować jak filmu dokumentalnego. Awarie i wypadki związane z materiałami promieniotwórczymi będą się zdarzać, a my nie będziemy o nich wiedzieć, bo nieszczególnie mają wpływ na nasze życie. Histeria po wypadku w Fukushimie, której echa brzmią do dziś, dodatkowo nam pokazuje, że nie potrzebujemy Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego by być okłamywani, sami robimy to dużo lepiej.
Istnieją jednak na tym świecie rządy, które w widzą reaktory jądrowe jako maszyny do produkcji plutonu, z ubocznym efektem w postaci uwalniania energii. Jeśli miałbym gdzieś dopatrywać się istotnego ryzyka, to właśnie tam, gdzie Rada Bezpieczeństwa ONZ jest niemile widziana. Kontrola jest przecież najwyższą formą zaufania, deklaracje i międzynarodowe porozumienia nie zawsze są przecież respektowane.
Na jedenaście osób, które zmarły wskutek awarii urządzenia do radioterapii w Saragossie, w 1990 roku, mamy miliony osób uratowanych dzięki radioterapii na przestrzeni lat. Tam gdzie są ludzie, tam będą błędy. Wytyczanie kierunku rozwoju to nieustanny rachunek zysków i strat, a ponad stuletnia historia badań nad promieniowaniem jasno pokazuje nam, że mamy dużo więcej do zyskania niż do stracenia. Chyba że mówimy o broni jądrowej, o której opowiem w kolejnym odcinku, kończącym naszą nuklearną serię.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz