…czyli przypowieść o trzech brzytwach. Rosyjska prokuratura wznawia śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci dziewięciu turystów, to całkiem dobry moment, aby przyjrzeć się, ile w tym naprawdę sekretów.
Chcesz wiedzieć więcej?
https://sprawdzam.studio/link/diatlow-opracowanie opracowanie Bujanowa [RU]
https://sprawdzam.studio/link/diatlow-statystyki-topr statystyki wypadków śmiertelnych w polskich Tatrach
https://sprawdzam.studio/link/diatlow-rekonstrukcja rekonstrukcja wydarzeń [PL]
https://sprawdzam.studio/link/diatlow-krytyka krytyka opracowania Jewgienija Bujanowa
Z początkiem lutego minęło 60 lat, odkąd dziewięcioro uczestników studenckiej wyprawy straciło życie w północnym Uralu, na przełęczy zwanej dziś przełęczą Diatłowa, której to nazwa upamiętnia tragiczne wydarzenie. Prokuratura Generalna Rosji ogłosiła w zeszłym tygodniu, że wznawia śledztwo dotyczące tajemniczego zdarzenia. Rzucam jej zatem rękawicę i sprawdzam, zaś z czasem okaże się, na ile moje domysły będą się pokrywać z ustaleniami rosyjskich śledczych.
Otorten, czyli po polsku nie-idź-tam. Góra w północnym Uralu. Dziesięć kilometrów od niej wznosi się Chołatczachl – czyli Góra Umarłych. Pomiędzy nimi znajduje się tajemnicza przełęcz, która stała się miejscem śmierci dziewięciu młodych ludzi. Tak rozpoczyna się większość budzących grozę i lęk opowieści o tragedii, i już na samym starcie mijają się z faktami. Nazwa Otorten wzięła się prawdopodobnie z błędnej transkrypcji oryginalnej, mansyjskiej nazwy góry Wot-Tartan-Siachył, co można przetłumaczyć jako „góra puszczająca wiatry”. Nie ma w tym jednak nic nieprzyzwoitego ze strony góry – nazwa pochodzi od wichrów, które często powstają w tych okolicach. Nazwa drugiego szczytu – Góra Umarłych – powstała zaś dopiero po tragedii i tak samo było ze wszystkimi siedemdziesięcioma pięcioma alternatywnymi próbami wyjaśnienia przyczyn tragedii. Wśród nich możemy usłyszeć o kosmitach, Yeti i próbach nuklearnych. Brzytwa Hitchensa mówi nam, że co może być przyjęte bez dowodów, może bez dowodów zostać odrzucone (lub, w prostszej wersji – pokaż kwity albo idź się pochlastać), więc nie będzie dziś zbyt wiele o przybyszach z Zeta Reticuli, a skupimy się na tym, co wiadome. A że twardych dowodów wcale tak mało nie ma, to i jest z czego wnioskować. Tradycyjnie, dodatkowe materiały znajdziesz w opisie odcinka, jak i na stronie podcastu https://sprawdzam.studio.
Dziewiątka doświadczonych alpinistów z Diatłowem na czele zaplanowała około trzystukilometrową ekspedycję z okazji 21 zjazdu Partii – szczytny cel zapewne pomógł w sfinansowaniu wyprawy. Po raz ostatni mieli kontakt z cywilizacją 27 stycznia, zaś wrócić do niej mieli nie później niż 12 lutego. Gdy ekipa nie dała jednak znaku życia, rozpoczęto przygotowania do wyprawy ratunkowej, która 26 lutego odnalazła namiot ekipy. Pusty, częściowo przysypany śniegiem oraz rozcięty nożem od wewnątrz. Dopiero następnego dnia odnaleziono ciała pięciu wędrowców. Bose, ubrane w bieliznę, setki metrów od namiotu. Z obrażeniami, w tym z pęknięciem czaszki, które jednak według lekarzy nie były bezpośrednim zagrożeniem dla życia. Osoby te zmarły w wyniku wychłodzenia organizmu. Ślady przez nie pozostawione wskazywały, że próbowały one wrócić do namiotu. 4 maja, po ponad dwóch miesiącach, odnaleziono kolejne cztery ciała, które były ukryte pod warstwą śniegu. Ich obrażenia były dużo bardziej poważne – strzaskana czaszka czy klatka piersiowa.
W roku 2009 szambo wybiło. Rosyjscy dziennikarze śledczy dostali się do niepublicznych dotąd dokumentów ze śledztwa. Papiery zawierały wiele błędów i sprzeczności, pokazywały niesamowitą wręcz niechlujność. Sięgnijmy jednak po jeszcze jedno narzędzie tnące – brzytwę Hanlona. Mówi ona, by nie domniemywać złej woli, jeśli rzecz można dostatecznie wyjaśnić głupotą. O ile błędy były faktycznie karygodne – doszło nawet do zamiany zwłok – to nie mając porównania do innych postępowań ze śmiercią w tle, niepoprawnym jest wnioskować, że fuszerka w pracach była sytuacją wyjątkową.
Jedna z hipotez sugeruje, że członkowie ekspedycji zginęli w wyniku wojskowych ćwiczeń lub testów broni. Tłumaczyłoby to błędy w dokumentach, ponieważ mogło być intencją śledczych, by zatrzeć ślady po nieplanowanej zbrodni. Jednocześnie jest to modelowy przykład niemalże wszystkich hipotez nie z tej Ziemi – czegoś jej brakuje. Na przykład śladów bo bombach czy rakietach. Oczywiście możemy założyć, że pomiędzy śmiercią ekipy a przybyciem ekipy ratunkowej przybyli żołnierze z grabiami, zabrali pozostałości bomb i całość ładnie wygrabili, pozostawiając tylko ciała oraz ślady drużyny Diatłowa. W alternatywnych wyjaśnieniach zawsze czegoś brakuje. Kosmici? Yeti? Tubylcy? Zawsze czegoś nie ma, dlatego możemy je bezkarnie odciąć brzytwą Ockhama, która sugeruje, że najbardziej prawdopodobne są wyjaśnienia, które mają najmniej założeń. Spróbujmy zatem ulepić intrygę z tego, co znaleziono na miejscu, czyli ciała, namiot i śnieg. Dużo śniegu.
Hipotezę lawiny odrzucono już w 1959 roku, krótko po odnalezieniu pierwszych ciał. Ratownicy pracujący na miejscu nie doszukali się śladów zejścia lawiny, samo zbocze również było łagodne i niezbyt lawinom przychylne. Przeczyć temu mają również narty, które ratownicy zastali wbite w śnieg koło namiotu, natomiast przemawiały za nią przede wszystkim obrażenia, niezwykle charakterystyczne dla ofiar lawin śnieżnych. Lawina jednak lawinie nierówna, co dokładnie opracował Jewgienij Bujanow. W swoim artykule, do którego link znajdziesz pod odcinkiem wykazał, że lawina nie musiała być ani duża, ani szybka, by wyrządzić takie obrażenia, jednocześnie nie czyniąc krzywdy przedmiotom wbitym w śnieg przed namiotem, takim jak kijki i narty.
Ekspedycja, przed rozstawieniem namiotu, wycięła w śniegu na łagodnym zboczu półkę, aby móc rozstawić namiot na płaszczyźnie. Wcięcie to miało ponad dwa metry wysokości w najwyższym punkcie. Było ono wzmocnione bryłami mocno zbitego śniegu. W takiej konfiguracji nawet niewielka ilość śniegu, która spadłaby z tego wcięcia jest w stanie pogruchotać czaszkę czy żebra. Z tego powodu w Polsce gospodarz ma obowiązek usunąć zalegający śnieg ze swojego dachu, by nie zagrażał przechodniom. Jednocześnie niewielka ilość śniegu, lecz odpowiednio ciężka by niemal złożyć namiot ekipy i spowodować ciężkie obrażenia, nie miała potrzeby dalszego ruchu po tym, gdy trafiła na płaską, wyciętą półkę.
Opracowanie Bujanowa ma sporo obrazków, które ułatwiają zrozumienie zjawiska, wyjaśnia też dokładniej dynamikę poruszającego się śniegu, która jest dużo bardziej skomplikowana niż się może wydawać. W jednym z bardziej sensacyjnych opracowań spotkałem się natomiast z twierdzeniem, że hipotezę lawiny należy odrzucić, ponieważ w tym miejscu bardzo rzadko zdarzają się lawiny. Znalezienie w nim brutalnego nadużycia na logice zostawiam tobie.
Uczestnicy ekspedycji nie mieli sposobu, by się upewnić co się stało. Coś ciężkiego przygniotło namiot i kilku ludzi. Nie ma czasu na namysł, trzeba uciekać, bo za chwilę może zasypać cały namiot. Nie ma czasu się ubrać, założyć butów, nawet otworzyć namiot – zostaje on przecięty od wewnątrz, ze strony przeciwnej do kierunku, z którego opadł śnieg. Ekipa wyciąga również swoich poranionych towarzyszy. Jak się później okazuje, część odzieży została użyta do prowizorycznego opatrzenia ciężej rannych, a także została nadpalona – uczestnicy poświęcili swoją odzież, by ogrzać swoich towarzyszy. Znalezienie dobrego, nieprzemokniętego opału w tych warunkach graniczyło z cudem. Czemu jednak nie wrócili po dodatkowy sprzęt czy ciepłe rzeczy do namiotu?
Nim doszło do ucieczki, diatłowowcy musieli usunąć nadmiar śniegu przygniatającego ich towarzyszy. Zważywszy na temperaturę tej nocy, którą oszacowano na około 40 stopni poniżej zera, poważne odmrożenia pojawiają się już po 5-10 minutach, do czego dochodzi czynnik psychologiczny – spotęgowany szokiem, wychłodzeniem, ciemnością i wyjącym wiatrem. Nierozważną decyzję o opuszczeniu namiotu przysłoniła kolejna – całkowicie bezsensowna trasa ich wędrówki, warunki jednak nieustannie sprzyjały popełnianiu błędów . Po około dwudziestu minutach marszu pojawia się nadzieja – dwa okazałe cedry. Przystępują do próby rozpalenia ogniska. Bezskutecznie. Poddają się i kontynuują marsz. Wreszcie trafiają na bardziej zaciszne miejsce, postanawiają rozpalić ognisko. Hipotermia daje się już mocno we znaki. Ogień się pojawia, lecz ślady oparzeń na ciałach ofiar sugerują, że nie koordynowali oni w pełni swych ruchów. Podtrzymanie ognia też przerasta ich możliwości. Ogień przygasa. Część ekipy podejmuje ostatnią, desperacką próbę odnalezienia namiotu. Zamarzają po kolei, nie odchodząc szczególnie daleko.
Od opuszczenia namiotu do ostatniej śmierci minęło nie więcej niż dwie i pół godziny. Ci, którzy nie odnieśli poważnych ran w wyniku upadku śniegu na namiot, próbowali heroicznie się poświęcić dla swoich rannych towarzyszy, choćby zostawiając im ich własną odzież. Nie wiemy, czy mogli zdawać sobie sprawę, że najciężej ranna, Dubinina, przeżyła maksymalnie jakieś 10-20 minut, zaś później jedynie ciągnęli jej zwłoki, zużywając drogocenną energię.
Według danych Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, polskie Tatry pochłonęły w 2010 roku 22 istnienia ludzkie. Z każdym rokiem liczba ta spada – dzięki ludzkiej świadomości, odpowiedniemu sprzętowi – jak choćby GPS, ale również i dzięki większym możliwościom technicznym ratowników. W 1959 roku ekspedycje górskie nie mogły liczyć na śmigłowce czy telefony satelitarne, a w razie poważniejszego wypadku szanse na przetrwanie były bardzo małe. Turystyka ekstremalna po dziś dzień zbiera śmiertelne żniwo, nie ma nic zaskakującego w tym, że alpiniści ryzykują życiem. Niezwykła brutalność, z jaką ekipa Diatłowa pożegnała się z życiem jest tylko pozornie wyjątkowa. W dzisiejszych czasach media cechują się nieco większą wrażliwością i oszczędzają nam anatomicznych detali przy opisach wypadków i tragedii. Znając jednak szczegóły jakiegokolwiek wypadku tak, jak znane są detale wydarzeń na uralskiej przełęczy, nietrudno byłoby dorobić do tego niestworzoną historię, bo tym, którzy nie pracują z ofiarami wypadków, ciężko sobie wyobrazić jakiekolwiek śmiertelne obrażenia. Każdego roku na całym świecie giną w wypadkach związanych ze sportami ekstremalnymi dziesiątki ludzi, a brutalność ich śmierci nie ustępuje tym, którego doświadczyła drużyna Diatłowa. Jedyna różnica między nimi a bohaterami dzisiejszego odcinka jest to, że ktoś postanowił zrobić sensację, może wydać książkę, zarobić na niej.
Śledztwo wznowione przez rosyjską prokuraturę ma wreszcie zamknąć zbędne spekulacje. Współcześnie mamy nieporównywalnie większą wiedzę dotyczącą ekstremalnych, górskich warunków. Powtórna analiza danych medycznych pomoże nam zweryfikować, czy i gdzie śledczy przed 60 laty popełnili błędy. Pytanie, czy współczesne wnioski śledczych będą w stanie zamknąć usta tym, którzy chcą wierzyć, którzy pragną tajemnic, którzy tylko zadają pytania…
Na sam koniec zacytuję zaś samego Jewgienija Bujanowa, z opracowania, które znajdziesz w opisie odcinka. Jest niewielka grupa aktywistów, która kopie w tym śmietniku, mając nadzieję znaleźć coś, w czym nie ma nic prócz podejrzeń. Nie bądźmy jak aktywiści, którzy kopią w śmietnikach.
Otorten, czyli po polsku nie-idź-tam. Góra w północnym Uralu. Dziesięć kilometrów od niej wznosi się Chołatczachl – czyli Góra Umarłych. Pomiędzy nimi znajduje się tajemnicza przełęcz, która stała się miejscem śmierci dziewięciu młodych ludzi. Tak rozpoczyna się większość budzących grozę i lęk opowieści o tragedii, i już na samym starcie mijają się z faktami. Nazwa Otorten wzięła się prawdopodobnie z błędnej transkrypcji oryginalnej, mansyjskiej nazwy góry Wot-Tartan-Siachył, co można przetłumaczyć jako „góra puszczająca wiatry”. Nie ma w tym jednak nic nieprzyzwoitego ze strony góry – nazwa pochodzi od wichrów, które często powstają w tych okolicach. Nazwa drugiego szczytu – Góra Umarłych – powstała zaś dopiero po tragedii i tak samo było ze wszystkimi siedemdziesięcioma pięcioma alternatywnymi próbami wyjaśnienia przyczyn tragedii. Wśród nich możemy usłyszeć o kosmitach, Yeti i próbach nuklearnych. Brzytwa Hitchensa mówi nam, że co może być przyjęte bez dowodów, może bez dowodów zostać odrzucone (lub, w prostszej wersji – pokaż kwity albo idź się pochlastać), więc nie będzie dziś zbyt wiele o przybyszach z Zeta Reticuli, a skupimy się na tym, co wiadome. A że twardych dowodów wcale tak mało nie ma, to i jest z czego wnioskować. Tradycyjnie, dodatkowe materiały znajdziesz w opisie odcinka, jak i na stronie podcastu https://sprawdzam.studio.
Dziewiątka doświadczonych alpinistów z Diatłowem na czele zaplanowała około trzystukilometrową ekspedycję z okazji 21 zjazdu Partii – szczytny cel zapewne pomógł w sfinansowaniu wyprawy. Po raz ostatni mieli kontakt z cywilizacją 27 stycznia, zaś wrócić do niej mieli nie później niż 12 lutego. Gdy ekipa nie dała jednak znaku życia, rozpoczęto przygotowania do wyprawy ratunkowej, która 26 lutego odnalazła namiot ekipy. Pusty, częściowo przysypany śniegiem oraz rozcięty nożem od wewnątrz. Dopiero następnego dnia odnaleziono ciała pięciu wędrowców. Bose, ubrane w bieliznę, setki metrów od namiotu. Z obrażeniami, w tym z pęknięciem czaszki, które jednak według lekarzy nie były bezpośrednim zagrożeniem dla życia. Osoby te zmarły w wyniku wychłodzenia organizmu. Ślady przez nie pozostawione wskazywały, że próbowały one wrócić do namiotu. 4 maja, po ponad dwóch miesiącach, odnaleziono kolejne cztery ciała, które były ukryte pod warstwą śniegu. Ich obrażenia były dużo bardziej poważne – strzaskana czaszka czy klatka piersiowa.
W roku 2009 szambo wybiło. Rosyjscy dziennikarze śledczy dostali się do niepublicznych dotąd dokumentów ze śledztwa. Papiery zawierały wiele błędów i sprzeczności, pokazywały niesamowitą wręcz niechlujność. Sięgnijmy jednak po jeszcze jedno narzędzie tnące – brzytwę Hanlona. Mówi ona, by nie domniemywać złej woli, jeśli rzecz można dostatecznie wyjaśnić głupotą. O ile błędy były faktycznie karygodne – doszło nawet do zamiany zwłok – to nie mając porównania do innych postępowań ze śmiercią w tle, niepoprawnym jest wnioskować, że fuszerka w pracach była sytuacją wyjątkową.
Jedna z hipotez sugeruje, że członkowie ekspedycji zginęli w wyniku wojskowych ćwiczeń lub testów broni. Tłumaczyłoby to błędy w dokumentach, ponieważ mogło być intencją śledczych, by zatrzeć ślady po nieplanowanej zbrodni. Jednocześnie jest to modelowy przykład niemalże wszystkich hipotez nie z tej Ziemi – czegoś jej brakuje. Na przykład śladów bo bombach czy rakietach. Oczywiście możemy założyć, że pomiędzy śmiercią ekipy a przybyciem ekipy ratunkowej przybyli żołnierze z grabiami, zabrali pozostałości bomb i całość ładnie wygrabili, pozostawiając tylko ciała oraz ślady drużyny Diatłowa. W alternatywnych wyjaśnieniach zawsze czegoś brakuje. Kosmici? Yeti? Tubylcy? Zawsze czegoś nie ma, dlatego możemy je bezkarnie odciąć brzytwą Ockhama, która sugeruje, że najbardziej prawdopodobne są wyjaśnienia, które mają najmniej założeń. Spróbujmy zatem ulepić intrygę z tego, co znaleziono na miejscu, czyli ciała, namiot i śnieg. Dużo śniegu.
Hipotezę lawiny odrzucono już w 1959 roku, krótko po odnalezieniu pierwszych ciał. Ratownicy pracujący na miejscu nie doszukali się śladów zejścia lawiny, samo zbocze również było łagodne i niezbyt lawinom przychylne. Przeczyć temu mają również narty, które ratownicy zastali wbite w śnieg koło namiotu, natomiast przemawiały za nią przede wszystkim obrażenia, niezwykle charakterystyczne dla ofiar lawin śnieżnych. Lawina jednak lawinie nierówna, co dokładnie opracował Jewgienij Bujanow. W swoim artykule, do którego link znajdziesz pod odcinkiem wykazał, że lawina nie musiała być ani duża, ani szybka, by wyrządzić takie obrażenia, jednocześnie nie czyniąc krzywdy przedmiotom wbitym w śnieg przed namiotem, takim jak kijki i narty.
Ekspedycja, przed rozstawieniem namiotu, wycięła w śniegu na łagodnym zboczu półkę, aby móc rozstawić namiot na płaszczyźnie. Wcięcie to miało ponad dwa metry wysokości w najwyższym punkcie. Było ono wzmocnione bryłami mocno zbitego śniegu. W takiej konfiguracji nawet niewielka ilość śniegu, która spadłaby z tego wcięcia jest w stanie pogruchotać czaszkę czy żebra. Z tego powodu w Polsce gospodarz ma obowiązek usunąć zalegający śnieg ze swojego dachu, by nie zagrażał przechodniom. Jednocześnie niewielka ilość śniegu, lecz odpowiednio ciężka by niemal złożyć namiot ekipy i spowodować ciężkie obrażenia, nie miała potrzeby dalszego ruchu po tym, gdy trafiła na płaską, wyciętą półkę.
Opracowanie Bujanowa ma sporo obrazków, które ułatwiają zrozumienie zjawiska, wyjaśnia też dokładniej dynamikę poruszającego się śniegu, która jest dużo bardziej skomplikowana niż się może wydawać. W jednym z bardziej sensacyjnych opracowań spotkałem się natomiast z twierdzeniem, że hipotezę lawiny należy odrzucić, ponieważ w tym miejscu bardzo rzadko zdarzają się lawiny. Znalezienie w nim brutalnego nadużycia na logice zostawiam tobie.
Uczestnicy ekspedycji nie mieli sposobu, by się upewnić co się stało. Coś ciężkiego przygniotło namiot i kilku ludzi. Nie ma czasu na namysł, trzeba uciekać, bo za chwilę może zasypać cały namiot. Nie ma czasu się ubrać, założyć butów, nawet otworzyć namiot – zostaje on przecięty od wewnątrz, ze strony przeciwnej do kierunku, z którego opadł śnieg. Ekipa wyciąga również swoich poranionych towarzyszy. Jak się później okazuje, część odzieży została użyta do prowizorycznego opatrzenia ciężej rannych, a także została nadpalona – uczestnicy poświęcili swoją odzież, by ogrzać swoich towarzyszy. Znalezienie dobrego, nieprzemokniętego opału w tych warunkach graniczyło z cudem. Czemu jednak nie wrócili po dodatkowy sprzęt czy ciepłe rzeczy do namiotu?
Nim doszło do ucieczki, diatłowowcy musieli usunąć nadmiar śniegu przygniatającego ich towarzyszy. Zważywszy na temperaturę tej nocy, którą oszacowano na około 40 stopni poniżej zera, poważne odmrożenia pojawiają się już po 5-10 minutach, do czego dochodzi czynnik psychologiczny – spotęgowany szokiem, wychłodzeniem, ciemnością i wyjącym wiatrem. Nierozważną decyzję o opuszczeniu namiotu przysłoniła kolejna – całkowicie bezsensowna trasa ich wędrówki, warunki jednak nieustannie sprzyjały popełnianiu błędów . Po około dwudziestu minutach marszu pojawia się nadzieja – dwa okazałe cedry. Przystępują do próby rozpalenia ogniska. Bezskutecznie. Poddają się i kontynuują marsz. Wreszcie trafiają na bardziej zaciszne miejsce, postanawiają rozpalić ognisko. Hipotermia daje się już mocno we znaki. Ogień się pojawia, lecz ślady oparzeń na ciałach ofiar sugerują, że nie koordynowali oni w pełni swych ruchów. Podtrzymanie ognia też przerasta ich możliwości. Ogień przygasa. Część ekipy podejmuje ostatnią, desperacką próbę odnalezienia namiotu. Zamarzają po kolei, nie odchodząc szczególnie daleko.
Od opuszczenia namiotu do ostatniej śmierci minęło nie więcej niż dwie i pół godziny. Ci, którzy nie odnieśli poważnych ran w wyniku upadku śniegu na namiot, próbowali heroicznie się poświęcić dla swoich rannych towarzyszy, choćby zostawiając im ich własną odzież. Nie wiemy, czy mogli zdawać sobie sprawę, że najciężej ranna, Dubinina, przeżyła maksymalnie jakieś 10-20 minut, zaś później jedynie ciągnęli jej zwłoki, zużywając drogocenną energię.
Według danych Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, polskie Tatry pochłonęły w 2010 roku 22 istnienia ludzkie. Z każdym rokiem liczba ta spada – dzięki ludzkiej świadomości, odpowiedniemu sprzętowi – jak choćby GPS, ale również i dzięki większym możliwościom technicznym ratowników. W 1959 roku ekspedycje górskie nie mogły liczyć na śmigłowce czy telefony satelitarne, a w razie poważniejszego wypadku szanse na przetrwanie były bardzo małe. Turystyka ekstremalna po dziś dzień zbiera śmiertelne żniwo, nie ma nic zaskakującego w tym, że alpiniści ryzykują życiem. Niezwykła brutalność, z jaką ekipa Diatłowa pożegnała się z życiem jest tylko pozornie wyjątkowa. W dzisiejszych czasach media cechują się nieco większą wrażliwością i oszczędzają nam anatomicznych detali przy opisach wypadków i tragedii. Znając jednak szczegóły jakiegokolwiek wypadku tak, jak znane są detale wydarzeń na uralskiej przełęczy, nietrudno byłoby dorobić do tego niestworzoną historię, bo tym, którzy nie pracują z ofiarami wypadków, ciężko sobie wyobrazić jakiekolwiek śmiertelne obrażenia. Każdego roku na całym świecie giną w wypadkach związanych ze sportami ekstremalnymi dziesiątki ludzi, a brutalność ich śmierci nie ustępuje tym, którego doświadczyła drużyna Diatłowa. Jedyna różnica między nimi a bohaterami dzisiejszego odcinka jest to, że ktoś postanowił zrobić sensację, może wydać książkę, zarobić na niej.
Śledztwo wznowione przez rosyjską prokuraturę ma wreszcie zamknąć zbędne spekulacje. Współcześnie mamy nieporównywalnie większą wiedzę dotyczącą ekstremalnych, górskich warunków. Powtórna analiza danych medycznych pomoże nam zweryfikować, czy i gdzie śledczy przed 60 laty popełnili błędy. Pytanie, czy współczesne wnioski śledczych będą w stanie zamknąć usta tym, którzy chcą wierzyć, którzy pragną tajemnic, którzy tylko zadają pytania…
Na sam koniec zacytuję zaś samego Jewgienija Bujanowa, z opracowania, które znajdziesz w opisie odcinka. Jest niewielka grupa aktywistów, która kopie w tym śmietniku, mając nadzieję znaleźć coś, w czym nie ma nic prócz podejrzeń. Nie bądźmy jak aktywiści, którzy kopią w śmietnikach.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz