Podobno żywy człowiek może ot tak stanąć w płomieniach i zginąć, spalając się doszczętnie. Brzmi niewiarygodnie? Owszem, ale mamy udokumentowane przypadki ludzi, którzy spłonęli w tajemniczych okolicznościach, przy temperaturze godnej pieca hutniczego. Gdzie jest haczyk?
Chcesz wiedzieć więcej?
https://sprawdzam.studio/link/samozaplon-analiza publikacja Angi M. Christensen
https://sprawdzam.studio/link/samozaplon-spiskowo druga strona medalu i dokładny opis paranormalnych uzasadnień
Jedną z pierwszych niesamowitych historii, o której usłyszałem w życiu, która wzbudziła we mnie płomienne wrażenie i rozpaliła żar mojej ciekawości, był spontaniczny samozapłon człowieka. Nawet nie pamiętam gdzie, ale ze zdumieniem czytałem kilka historii nieszczęśników, którzy ni z tego, ni z owego stanęli w płomieniach. Sama świadomość tego, że to może dotyczyć każdego z nas, zmusza mnie do rzucenia kart na stół i krzyknięcia – sprawdzam!
2 lipca 1951 roku Mary Reeser, 67-letnia kobieta została znaleziona martwa we własnym domu. W zasadzie znaleziono jedynie jej nogę, reszta ciała obróciła się w popiół. Spaleniu uległo również jej krzesło, na którym najprawdopodobniej siedziała w trakcie zdarzenia. Śledczy stwierdzili, że temperatura ognia sięgnęła ponad 1900 stopni Celsjusza, co ich kompletnie zaskoczyło – tym bardziej, że większość pozostałych sprzętów w pomieszczeniu nie nosiła śladów zniszczeń.
5 grudnia 1966 roku odnaleziono spalone szczątki 92-letniego doktora Bentleya. Podobnie jak w przypadku Mary Reeser, jedynie kawałek nogi przetrwał z ciała denata. Ponadto, w podłodze wypaliła się dziura o kilkunastocentymetrowej głębokości w miejscu, gdzie dr Bentley wyzionął ducha.
W 2011 roku irlandzki koroner orzekł, że 76-letni Michael Faherty zmarł w wyniku spontanicznego samozapłonu. Jego ciało zostało doszczętnie spalone, natomiast szkody dla pomieszczenia, w którym przebywał, ograniczyły się jedynie do przestrzeni bezpośrednio nad, oraz pod nim.
Martwi nie kłamią, ale też nie są szczególnie rozmowni. Co może być wspólną częścią, a zarazem wyjaśnieniem tajemniczych, brutalnych śmierci. Duchy? Alkohol? Magia? Kosmici? Nie będzie dla ciebie pewnie zaskoczeniem, że jedno z tych wyjaśnień jest wyjątkowo nadużywane, a także – że jest banalnie proste do obalenia.
W niektórych źródłach znajduję wyjaśnienie, jakoby nadmierne spożycie alkoholu etylowego, a w efekcie jego koncentracja w organizmie, mogła sprzyjać zapłonowi. Owszem, etanol jest palny, jednak dużo szybciej uzyskamy w organizmie stężenie, przy którym nasza wątroba opuści imprezę, niż takie, które faktycznie byłoby zdolne podtrzymać ogień.
Zanim jednak przejdziemy do duchów, magii i kosmitów, przyjrzyjmy się temu, co wiemy o ofiarach. W dwóch najsłynniejszych przypadkach, czyli wspomnianych Mary Reeser oraz dr Bentleya uchowały się resztki odsłoniętych kończyn. W przypadkach, do których udało mi się dotrzeć, ofiarami były osoby starsze, które nie należały do najdrobniejszych i paliły. Nie pozwólmy też umknąć faktowi, że w żadnym przypadku nie mieliśmy naocznego świadka ani nagrania z monitoringu, które rzuciłyby nieco światła na tajemnicę. Spontaniczny samozapłon brzmi jak coś gwałtownego, nagłego, nieprzewidywalnego, czegoś co szybko się pojawia i jeszcze szybciej się kończy, zostawiając za sobą zwęglone zwłoki, lecz nie istnieją najmniejsze przesłanki, by przebiegał on właśnie w taki sposób.
Nie tak łatwo jednak spalić na popiół człowieka. Raz, będzie stawiał opór i może mu się to nie spodobać, ale może o tym, jak sobie poradzić z tą drobną przeszkodą opowiem innym razem. Dwa, ludzkie kości spopielić całkiem trudno, potrzebujemy do tego odpowiedniego czasu i temperatury, a co za tym idzie – paliwa.
Wyobraźmy sobie jednak następującą sytuację – samotna, starsza kobieta, wieczorem, po kąpieli, zawinięta jedynie w szlafrok, ewentualnie kocyk, delektuje się papierosem. Żar podpala szlafrok. Nienajmłodsze już ciało nie jest w stanie sobie poradzić z palącym problemem, ogień zaczyna trawić tkankę i wytapiać tłuszcz, który wsiąka w nieszczęsny szlafrok. Ten zaś staje się tym samym, czym jest knot w świecy i przez długi czas utrzymuje niby niewielki, lecz całkiem gorący ogień, konsumując ciało ofiary. W końcu zaś szkielet starszej osoby, dotknięty objawami osteoporozy, nie stawia aż takiego oporu. Zostaje tylko stopa i kawałek nogi, które szczęśliwie znalazły się poza płonącą pułapką. Nic wokół spalone nie jest, bo paliwo nie miało okazji się wydostać.
Temat swojej pracy naukowej poświęciła tej sprawie Angi M. Christensen. Jednak prócz wysnucia jedynie odważnej hipotezy, przedstawiła wyliczenia wykazujące, że tłuszczu zwierzęcego można użyć jako paliwo dla żywego ognia (a komu się nigdy nic na patelni nie zapaliło, niechaj pierwszy rzuci selerem). Wykonała również doświadczenia na martwych zwierzętach, by zweryfikować swoją hipotezę, a rezultaty dokładnie odpowiadały temu, co znajdowali śledczy na miejscu rzekomo tajemniczych miejsc samozapłonu. Publikację tę znajdziesz w opisie odcinka, a w niej parę bardziej graficznych przedstawień śladów po ofiarach spalenia, więc nie zaglądaj tam przy obiedzie.
W przyrodzie nie ma nic za darmo, człowieki same z siebie nie płoną. Ale tak mnie naszło, żeby sprawdzić metki rzeczy, w które lubię się po kąpieli zawijać, pod kątem palności… Tak na wszelki wypadek.
2 lipca 1951 roku Mary Reeser, 67-letnia kobieta została znaleziona martwa we własnym domu. W zasadzie znaleziono jedynie jej nogę, reszta ciała obróciła się w popiół. Spaleniu uległo również jej krzesło, na którym najprawdopodobniej siedziała w trakcie zdarzenia. Śledczy stwierdzili, że temperatura ognia sięgnęła ponad 1900 stopni Celsjusza, co ich kompletnie zaskoczyło – tym bardziej, że większość pozostałych sprzętów w pomieszczeniu nie nosiła śladów zniszczeń.
5 grudnia 1966 roku odnaleziono spalone szczątki 92-letniego doktora Bentleya. Podobnie jak w przypadku Mary Reeser, jedynie kawałek nogi przetrwał z ciała denata. Ponadto, w podłodze wypaliła się dziura o kilkunastocentymetrowej głębokości w miejscu, gdzie dr Bentley wyzionął ducha.
W 2011 roku irlandzki koroner orzekł, że 76-letni Michael Faherty zmarł w wyniku spontanicznego samozapłonu. Jego ciało zostało doszczętnie spalone, natomiast szkody dla pomieszczenia, w którym przebywał, ograniczyły się jedynie do przestrzeni bezpośrednio nad, oraz pod nim.
Martwi nie kłamią, ale też nie są szczególnie rozmowni. Co może być wspólną częścią, a zarazem wyjaśnieniem tajemniczych, brutalnych śmierci. Duchy? Alkohol? Magia? Kosmici? Nie będzie dla ciebie pewnie zaskoczeniem, że jedno z tych wyjaśnień jest wyjątkowo nadużywane, a także – że jest banalnie proste do obalenia.
W niektórych źródłach znajduję wyjaśnienie, jakoby nadmierne spożycie alkoholu etylowego, a w efekcie jego koncentracja w organizmie, mogła sprzyjać zapłonowi. Owszem, etanol jest palny, jednak dużo szybciej uzyskamy w organizmie stężenie, przy którym nasza wątroba opuści imprezę, niż takie, które faktycznie byłoby zdolne podtrzymać ogień.
Zanim jednak przejdziemy do duchów, magii i kosmitów, przyjrzyjmy się temu, co wiemy o ofiarach. W dwóch najsłynniejszych przypadkach, czyli wspomnianych Mary Reeser oraz dr Bentleya uchowały się resztki odsłoniętych kończyn. W przypadkach, do których udało mi się dotrzeć, ofiarami były osoby starsze, które nie należały do najdrobniejszych i paliły. Nie pozwólmy też umknąć faktowi, że w żadnym przypadku nie mieliśmy naocznego świadka ani nagrania z monitoringu, które rzuciłyby nieco światła na tajemnicę. Spontaniczny samozapłon brzmi jak coś gwałtownego, nagłego, nieprzewidywalnego, czegoś co szybko się pojawia i jeszcze szybciej się kończy, zostawiając za sobą zwęglone zwłoki, lecz nie istnieją najmniejsze przesłanki, by przebiegał on właśnie w taki sposób.
Nie tak łatwo jednak spalić na popiół człowieka. Raz, będzie stawiał opór i może mu się to nie spodobać, ale może o tym, jak sobie poradzić z tą drobną przeszkodą opowiem innym razem. Dwa, ludzkie kości spopielić całkiem trudno, potrzebujemy do tego odpowiedniego czasu i temperatury, a co za tym idzie – paliwa.
Wyobraźmy sobie jednak następującą sytuację – samotna, starsza kobieta, wieczorem, po kąpieli, zawinięta jedynie w szlafrok, ewentualnie kocyk, delektuje się papierosem. Żar podpala szlafrok. Nienajmłodsze już ciało nie jest w stanie sobie poradzić z palącym problemem, ogień zaczyna trawić tkankę i wytapiać tłuszcz, który wsiąka w nieszczęsny szlafrok. Ten zaś staje się tym samym, czym jest knot w świecy i przez długi czas utrzymuje niby niewielki, lecz całkiem gorący ogień, konsumując ciało ofiary. W końcu zaś szkielet starszej osoby, dotknięty objawami osteoporozy, nie stawia aż takiego oporu. Zostaje tylko stopa i kawałek nogi, które szczęśliwie znalazły się poza płonącą pułapką. Nic wokół spalone nie jest, bo paliwo nie miało okazji się wydostać.
Temat swojej pracy naukowej poświęciła tej sprawie Angi M. Christensen. Jednak prócz wysnucia jedynie odważnej hipotezy, przedstawiła wyliczenia wykazujące, że tłuszczu zwierzęcego można użyć jako paliwo dla żywego ognia (a komu się nigdy nic na patelni nie zapaliło, niechaj pierwszy rzuci selerem). Wykonała również doświadczenia na martwych zwierzętach, by zweryfikować swoją hipotezę, a rezultaty dokładnie odpowiadały temu, co znajdowali śledczy na miejscu rzekomo tajemniczych miejsc samozapłonu. Publikację tę znajdziesz w opisie odcinka, a w niej parę bardziej graficznych przedstawień śladów po ofiarach spalenia, więc nie zaglądaj tam przy obiedzie.
W przyrodzie nie ma nic za darmo, człowieki same z siebie nie płoną. Ale tak mnie naszło, żeby sprawdzić metki rzeczy, w które lubię się po kąpieli zawijać, pod kątem palności… Tak na wszelki wypadek.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz