W dzisiejszym odcinku kolejny kamień węgielny ufologii jaką znamy, ale także kawałka niezłego science-fiction. Jak zwykle, ziarno prawdy w legendzie okazuje się zaskakująco duże.
Chcesz wiedzieć więcej?
https://sprawdzam.studio/link/mj12-dokumenty dokumenty, które otrzymał Shandera
https://sprawdzam.studio/link/mj12-klass Phillip Klass o kolejnych dokumentach o MJ12
W 1947 roku, krótko po katastrofie w Roswell, która doczekała się ponad 60 lat później odcinka w pewnym sceptycznym polskim podcaście, zostaje zawiązana grupa Majestic-12 złożona z dwunastu najbardziej wpływowych ludzi amerykańskiego wywiadu, wojska i służb specjalnych. Mają się oni zajmować sprawami szeroko związanymi z kontaktem obcych z mieszkańcami naszej planety. Majestic-12 to jeden z fundamentów folkloru ufologicznego i przebił się do popkultury, inspirując twórców nieśmiertelnego Archiwum X czy Facetów w czerni. Ile w tym prawdy? Sprawdzam!
Jamie Shandera, pisarz i badacz zjawisk niewyjaśnionych w grudniu 1984 roku znajduje pod swoimi drzwiami kopertę z 35-milimetrową kliszą. Na kopercie nie ma adresu nadawcy, jedynie pieczęć pocztowa wskazuje na Albuquerque w Nowym Meksyku. Shandera kontaktuje się z innym ufologiem, Billem Moore, i wywołują film. Zawiera on fotografie dokumentów datowanych na 1952, między innymi ściśle tajnej notatki stworzonej przez dyrektora CIA, która informuje prezydenta Eisenhowera o zawiązanym w ’47 roku zespole, powołanym do zbadania katastrofy UFO w Roswell. Notatka dodatkowo informuje o trwałej roli zespołu w badaniu kolejnych wypadków i katastrof niezidentyfikowanych obiektów latających. Dostępna jest również fotografia listu prezydenta Harrego Trumana do Jamesa Forrestala, sekretarza Departamentu Obrony, w sprawie tajemniczej komórki.
Dokumenty zaczynają cyrkulować wśród ufologów. Trafiają do legendarnego Stantona Friedmana – fizyka nuklearnego i jednego z najbardziej rozpoznawalnych wówczas ufologów. Co ciekawe, podwaliny dwudziestowiecznej ufologii sprowadzają się tak naprawdę do zaledwie kilku powtarzających się nazwisk, więc – jeśli pamiętasz moje odcinki dotyczące Roswell lub porwania Hillów – możesz się spodziewać, że na arenę w pewnym momencie musi wyjść Phillip J. Klass, który chodził za Friedmanem i sprzątał wszystkie półprawdy i niedomówienia, które ten wyprodukował swoim nadmiernym optymizmem. Nie inaczej – Klass przekazał dokumenty do FBI celem sprawdzenia ich autentyczności. W swoim raporcie z grudnia ’88 śledczy jednoznacznie stwierdzili, że dokumenty te są sfałszowane. No ale hej, czemu rządowa organizacja miałaby zdemaskować inną, tajną rządową organizację?
Nie bez znaczenia też jest tło historyczne czasu, w którym historia Majestic-12 wyszła na jaw, czyli zimna wojna. Badacze niewyjaśnionych obiektów na niebie mogliby zrobić swojemu krajowi niedźwiedzią przysługę, chwytając tajny samolot szpiegowski na rolce swojego aparatu i bezmyślnie publikując zdjęcie. Rzecz jasna, można było pozamykać do więzień ludzi wpatrzonych w niebo wokół zamkniętych baz wojskowych, takich jak Strefa 51, ewentualnie zacząć do nich strzelać – to jednak by nie umknęło Sowietom. Wiedzieliby wówczas, że jakaś bardzo konkretna baza w Stanach Zjednoczonych jest szczególnie warta uwagi.
Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych użyły jednak zupełnie innej broni. Dezinformacji. Biuro Specjalnych Operacji Sił Powietrznych celowo rozpuszczało wśród entuzjastów UFO informacje, jakoby USA miało kontakty z Obcymi, a w tajnych bazach pracowano nad pozyskaną od kosmitów technologią. W całym szumie doniesień o bliskich spotkaniach, porwaniach i obserwacjach – gdzie obserwacje mogły dotyczyć Jowisza, tajnego samolotu albo być kompletnie zmyślone – ciężko jest wyłapać choćby te choć trochę prawdopodobne. Obserwacje tajnego sprzętu wywiadowczego i wojskowego beztrosko ginęły w gąszczu niestworzonych historii.
W 1989 roku Bill Moore – czyli druga osoba, która widziała wywołane dokumenty dotyczące Majestic-12, przyznała się do wieloletniej współpracy z Biurem Specjalnych Operacji Sił Powietrznych. Dostarczał wojskowym informacji o najnowszych odkryciach badaczy UFO – lokalizacjach, fotografiach i relacjach, a w nagrodę otrzymywał informacje dotyczące rzekomej współpracy rządu i wojska USA, którymi zasilał swoje liczne książki, które to zasiliły mitologię UFO, utrzymywaną do dzisiaj. Tego środowiska nawet nie trzeba było specjalnie infiltrować, samo się zinfiltrowało.
Na scenę dzisiejszej historii zaprosić musimy jeszcze Paula Bennewitza. Człowieka przekonanego o inwazji obcych na naszą planetę, a jednocześnie twórcy mitu o podziemnej bazie kosmitów w Dulce. Nawet jego kumple po fachu, zajmujący się ufologią, mieli go za paranoika. Tylko że Bennewitz narzędzie, na które nie każdy mógł sobie pozwolić. Awionetkę.
Regularnie wzbijał się w niebiosa Nowego Meksyku i fotografował co się tylko da, doszukując się kosmicznych interwencji, a później na ufologicznych konferencjach dzielił się wynikami swojej pracy. Bill Moore zaś chętnie to zanosił dalej, do Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Na jednym ze zdjęć, wykonanym między bazą sił powietrznych Holloman a Albuquerque w Nowym Meksyku uchwycił on wrak rozbitego wojskowego samolotu. Według późniejszych ustaleń, był to bombowiec F-117 Nighthawk, deltokształtny, niewykrywalny dla radarów, ale przede wszystkim – tajny do 1988 roku. Siły Powietrzne dały ciała pozwalając na sfotografowanie wraku i musiały podjąć kroki, by zrobić zasłonę dymną. Moore twierdził, że został przez wojsko zmanipulowany i wykorzystany do wprowadzenia Bennewitza w paranoję przez opowieści o podziemnych bazach w okolicy, zaś wojsko w okolicy miejsca katastrofy podrzucało dodatkowe szczątki, a nawet wznosiło budynki, co tylko nakręcało niezbyt stabilny umysł Bennewitza, a jego paranoja rozlewała się po całej społeczności ufologów, dyskredytując ich doniesienia.
Nowy Meksyk, zbliżony czas, opinia Biura Specjalnych Operacji Sił Powietrznych w raporcie Federalnego Biura Śledczego orzekającym o nieautentyczności to rzecz jasna nie wszystkie możliwe kawałki układanki. Dają nam jednak konkretne pole do spekulacji na temat historii Majestic-12. Szczegółowe badania fotografii dokumentów przekazanych ufologowi wykazało sporo nieprawidłowości – użyto maszyny do pisania, która powstała 15 lat później niż był datowany dokument, podpis prezydencki był precyzyjną fotokopią podpisu z listu z 1947, użyto niespotykanego formatowania daty, pieczęć TOP SECRET nie odpowiadała wzorcowej pieczęci, która powinna była zostać użyta – podobnie oznaczenie stron i informacje o zakazie kopiowania nie odpowiadały oficjalnym wzorcom, używano słownictwa charakterystycznego najwcześniej dla lat 60-70, a to tylko kilka wybranych błędów, które popełniono. Tylko że, nie oszukujmy się – skąd ci biedni ufolodzy mogli wiedzieć jako cywile, jak taki dokument powinien wyglądać?
Nie broń ich, Phillip Klass jakoś mógł to zanieść do FBI i zweryfikować, oni po prostu chcieli wierzyć!
No i widzisz, dlatego nikt nas nie lubi, zamknij się. Ja ocieplam wizerunek, a ty… no mniejsza o to.
Zmierzam do tego, że niezwykle łatwo jest sfabrykować materiał, który puszczony w obieg raz, zacznie żyć własnym życiem i trafi na przeróżne grunty – sceptyków, kawalarzy, ale też ludzi z zaburzonym postrzeganiem świata, jak i na chytrych biznesmenów, których zainspirujemy do żerowania na irracjonalnym strachu innych ludzi. Wojsko amerykańskie osiągnęło swój cel i zrobiło z niestworzonych historii zasłonę dymną do swoich programów technologicznych. Dzięki tej dezinformacji powstało również mnóstwo świetnego science-fiction, a Roswell położone pośrodku niczego czerpie niezłe zyski z turystyki. Nie wiemy jednak, jaki był tego koszt i ilu ludzi postradało zmysły, potraciło rodziny, pozycję w społeczeństwie i zdrowy rozsądek w pogoni za małymi, zielonymi ludzikami.
Jamie Shandera, pisarz i badacz zjawisk niewyjaśnionych w grudniu 1984 roku znajduje pod swoimi drzwiami kopertę z 35-milimetrową kliszą. Na kopercie nie ma adresu nadawcy, jedynie pieczęć pocztowa wskazuje na Albuquerque w Nowym Meksyku. Shandera kontaktuje się z innym ufologiem, Billem Moore, i wywołują film. Zawiera on fotografie dokumentów datowanych na 1952, między innymi ściśle tajnej notatki stworzonej przez dyrektora CIA, która informuje prezydenta Eisenhowera o zawiązanym w ’47 roku zespole, powołanym do zbadania katastrofy UFO w Roswell. Notatka dodatkowo informuje o trwałej roli zespołu w badaniu kolejnych wypadków i katastrof niezidentyfikowanych obiektów latających. Dostępna jest również fotografia listu prezydenta Harrego Trumana do Jamesa Forrestala, sekretarza Departamentu Obrony, w sprawie tajemniczej komórki.
Dokumenty zaczynają cyrkulować wśród ufologów. Trafiają do legendarnego Stantona Friedmana – fizyka nuklearnego i jednego z najbardziej rozpoznawalnych wówczas ufologów. Co ciekawe, podwaliny dwudziestowiecznej ufologii sprowadzają się tak naprawdę do zaledwie kilku powtarzających się nazwisk, więc – jeśli pamiętasz moje odcinki dotyczące Roswell lub porwania Hillów – możesz się spodziewać, że na arenę w pewnym momencie musi wyjść Phillip J. Klass, który chodził za Friedmanem i sprzątał wszystkie półprawdy i niedomówienia, które ten wyprodukował swoim nadmiernym optymizmem. Nie inaczej – Klass przekazał dokumenty do FBI celem sprawdzenia ich autentyczności. W swoim raporcie z grudnia ’88 śledczy jednoznacznie stwierdzili, że dokumenty te są sfałszowane. No ale hej, czemu rządowa organizacja miałaby zdemaskować inną, tajną rządową organizację?
Nie bez znaczenia też jest tło historyczne czasu, w którym historia Majestic-12 wyszła na jaw, czyli zimna wojna. Badacze niewyjaśnionych obiektów na niebie mogliby zrobić swojemu krajowi niedźwiedzią przysługę, chwytając tajny samolot szpiegowski na rolce swojego aparatu i bezmyślnie publikując zdjęcie. Rzecz jasna, można było pozamykać do więzień ludzi wpatrzonych w niebo wokół zamkniętych baz wojskowych, takich jak Strefa 51, ewentualnie zacząć do nich strzelać – to jednak by nie umknęło Sowietom. Wiedzieliby wówczas, że jakaś bardzo konkretna baza w Stanach Zjednoczonych jest szczególnie warta uwagi.
Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych użyły jednak zupełnie innej broni. Dezinformacji. Biuro Specjalnych Operacji Sił Powietrznych celowo rozpuszczało wśród entuzjastów UFO informacje, jakoby USA miało kontakty z Obcymi, a w tajnych bazach pracowano nad pozyskaną od kosmitów technologią. W całym szumie doniesień o bliskich spotkaniach, porwaniach i obserwacjach – gdzie obserwacje mogły dotyczyć Jowisza, tajnego samolotu albo być kompletnie zmyślone – ciężko jest wyłapać choćby te choć trochę prawdopodobne. Obserwacje tajnego sprzętu wywiadowczego i wojskowego beztrosko ginęły w gąszczu niestworzonych historii.
W 1989 roku Bill Moore – czyli druga osoba, która widziała wywołane dokumenty dotyczące Majestic-12, przyznała się do wieloletniej współpracy z Biurem Specjalnych Operacji Sił Powietrznych. Dostarczał wojskowym informacji o najnowszych odkryciach badaczy UFO – lokalizacjach, fotografiach i relacjach, a w nagrodę otrzymywał informacje dotyczące rzekomej współpracy rządu i wojska USA, którymi zasilał swoje liczne książki, które to zasiliły mitologię UFO, utrzymywaną do dzisiaj. Tego środowiska nawet nie trzeba było specjalnie infiltrować, samo się zinfiltrowało.
Na scenę dzisiejszej historii zaprosić musimy jeszcze Paula Bennewitza. Człowieka przekonanego o inwazji obcych na naszą planetę, a jednocześnie twórcy mitu o podziemnej bazie kosmitów w Dulce. Nawet jego kumple po fachu, zajmujący się ufologią, mieli go za paranoika. Tylko że Bennewitz narzędzie, na które nie każdy mógł sobie pozwolić. Awionetkę.
Regularnie wzbijał się w niebiosa Nowego Meksyku i fotografował co się tylko da, doszukując się kosmicznych interwencji, a później na ufologicznych konferencjach dzielił się wynikami swojej pracy. Bill Moore zaś chętnie to zanosił dalej, do Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Na jednym ze zdjęć, wykonanym między bazą sił powietrznych Holloman a Albuquerque w Nowym Meksyku uchwycił on wrak rozbitego wojskowego samolotu. Według późniejszych ustaleń, był to bombowiec F-117 Nighthawk, deltokształtny, niewykrywalny dla radarów, ale przede wszystkim – tajny do 1988 roku. Siły Powietrzne dały ciała pozwalając na sfotografowanie wraku i musiały podjąć kroki, by zrobić zasłonę dymną. Moore twierdził, że został przez wojsko zmanipulowany i wykorzystany do wprowadzenia Bennewitza w paranoję przez opowieści o podziemnych bazach w okolicy, zaś wojsko w okolicy miejsca katastrofy podrzucało dodatkowe szczątki, a nawet wznosiło budynki, co tylko nakręcało niezbyt stabilny umysł Bennewitza, a jego paranoja rozlewała się po całej społeczności ufologów, dyskredytując ich doniesienia.
Nowy Meksyk, zbliżony czas, opinia Biura Specjalnych Operacji Sił Powietrznych w raporcie Federalnego Biura Śledczego orzekającym o nieautentyczności to rzecz jasna nie wszystkie możliwe kawałki układanki. Dają nam jednak konkretne pole do spekulacji na temat historii Majestic-12. Szczegółowe badania fotografii dokumentów przekazanych ufologowi wykazało sporo nieprawidłowości – użyto maszyny do pisania, która powstała 15 lat później niż był datowany dokument, podpis prezydencki był precyzyjną fotokopią podpisu z listu z 1947, użyto niespotykanego formatowania daty, pieczęć TOP SECRET nie odpowiadała wzorcowej pieczęci, która powinna była zostać użyta – podobnie oznaczenie stron i informacje o zakazie kopiowania nie odpowiadały oficjalnym wzorcom, używano słownictwa charakterystycznego najwcześniej dla lat 60-70, a to tylko kilka wybranych błędów, które popełniono. Tylko że, nie oszukujmy się – skąd ci biedni ufolodzy mogli wiedzieć jako cywile, jak taki dokument powinien wyglądać?
Nie broń ich, Phillip Klass jakoś mógł to zanieść do FBI i zweryfikować, oni po prostu chcieli wierzyć!
No i widzisz, dlatego nikt nas nie lubi, zamknij się. Ja ocieplam wizerunek, a ty… no mniejsza o to.
Zmierzam do tego, że niezwykle łatwo jest sfabrykować materiał, który puszczony w obieg raz, zacznie żyć własnym życiem i trafi na przeróżne grunty – sceptyków, kawalarzy, ale też ludzi z zaburzonym postrzeganiem świata, jak i na chytrych biznesmenów, których zainspirujemy do żerowania na irracjonalnym strachu innych ludzi. Wojsko amerykańskie osiągnęło swój cel i zrobiło z niestworzonych historii zasłonę dymną do swoich programów technologicznych. Dzięki tej dezinformacji powstało również mnóstwo świetnego science-fiction, a Roswell położone pośrodku niczego czerpie niezłe zyski z turystyki. Nie wiemy jednak, jaki był tego koszt i ilu ludzi postradało zmysły, potraciło rodziny, pozycję w społeczeństwie i zdrowy rozsądek w pogoni za małymi, zielonymi ludzikami.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz