No to jak to jest z tą marihuaną, szkodzi czy leczy? Odpowiedź nie jest prosta, zapraszam zatem do najdłuższego jak dotąd odcinka.
Źródła:
https://www.drugabuse.gov/publications/drugfacts/marijuana-medicine – wprowadzenie do tematu
http://cannabis-med.org/data/pdf/2001-03-04-7.pdf – analiza dotycząca działania składowych marihuany
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4553646/ – o zastosowaniu marihuany w leczeniu jaskry
https://www.factcheck.org/2016/08/unpacking-pots-impact-in-colorado/ – legalizacja w Colorado a wypadki samochodowe
https://www.statnews.com/2018/04/19/fda-epilepsy-drug-marijuana/ – o rekomendacji FDA
Medyczna marihuana. Popularna używka, która podobno ma niesamowite, lecznicze właściwości. Ponieważ w tym odcinku zbliżamy się bardzo do medycyny, pragnę zastrzec, że podcast ten nie jest poradą lekarską. Dołożyłem wszelkich starań, by informacje przedstawić rzetelnie i wyczerpująco, lecz pamiętaj – celem podcastu jest wyłącznie zaspokojenie twojej ciekawości. Teraz, z czystym sumieniem mogę pochylić się nad tematem – sprawdzam.
Zacząć jednak muszę od opisania błędu myślowego, o odwołaniu do niewiedzy. Liczne twierdzenia dotyczące właściwości leczniczych marihuany opierają się na tej skazie i wykorzystują to, czego jeszcze o tej roślinie nie wiemy. Jeżeli stwierdzę, że na ciemnej stronie Księżyca mieszka różowy jednorożec, to niedostateczne badania ciemnej strony Księżyca nie są przesłanką, która uprawdopodabnia istnienie zwierzaka. Tak samo stwierdzenie, że marihuana leczy chorobę X, ale nie udało się tego jeszcze potwierdzić zgodnie z metodą naukową, nie jest dostateczne, by choćby rozważyć stosowanie marihuany w leczeniu tejże choroby.
Marihuana jest środkiem, który towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Jest nie tylko psychoaktywną używką, lecz również naturalnym pestycydem, co pozostawało nie bez znaczenia dla dawnego rolnictwa.
W ostatnich latach jednak marihuana złapała kolejną falę, gdy zaczęto weryfikować jej działanie prozdrowotne. Powszechnym jest przypisywanie roślinom, do których się przyzwyczailiśmy w naszym otoczeniu, i są smaczne, lub też przyjemnie na nas działają – jak na przykład kawa, pozytywnych cech, które niekoniecznie owe rośliny muszą posiadać. Marihuana jest dość wyjątkowa pod tym względem, ponieważ przypisuje się jej wiele, jakby była jakimś panaceum. Jak czytam na stronie internetowej jednego z polskich dystrybutorów, marihuana leczy raka, padaczkę, Parkinsona, Alzheimera, stwardnienie rozsiane, zespół Tourette’a, autyzm, nudności, trądzik, łuszczycę, nerwicę, psychozę, migrenę, toczeń, osteoporozę, a to dopiero jedna czwarta listy. Rozłóżmy sprawę na czynniki pierwsze.
Marihuana, podobnie jak każdy inny organizm, zawiera w sobie cały szereg różnych substancji chemicznych. Trzy potencjalnie najistotniejsze z nich to tetra hydro kanabinol, w skrócie THC, oraz kanabidiol, w skrócie CBD, oraz kanabigerol, w skrócie CBG. Najistotniejsze oczywiście pod kątem możliwych właściwości leczniczych, ponieważ dotychczasowe badania skupiły się na tych właśnie substancjach, a ich właściwości miały przynieść najwięcej.
Dygresja. Roślina zawiera również sporo innych składników, które pomijam, mimo że w testach in vitro niektóre z nich wykazywały między innymi działanie zabijające komórki rakowe. Testy in vitro, czyli testy na szkle, nie mają tu dla nas szczególnego znaczenia, ponieważ bardzo wiele substancji potrafi zabić komórki rakowe na szkiełku laboratoryjnym – na przykład ludzka ślina lub pocisk wystrzelony z rewolweru. Problemem jest bezpieczny transport substancji do miejsca, gdzie ma zacząć działać, oraz zweryfikowanie, czy w ogranizmie wywoła więcej pożytku niż szkody. Sukces w badaniach in vitro nie może być nigdy traktowany jako potwierdzenie klinicznej skuteczności, dowodzi on jedynie, że dalsze badania mają sens.
THC jest składnikiem psychoaktywnym. Jest to główny udziałowiec psychodelicznych doznań, których się doświadcza po przyjęciu marihuany. Wbrew powszechnej opinii, nie ma stwierdzonego działania w leczeniu nowotworów poza testami in vitro. Dodatkowo, ekspozycja zarodka lub płodu na THC powoduje dysfunkcje w rozwoju płodowym układu nerwowego, które po urodzeniu mogą zaowocować ADHD, padaczką, problemami z pamięcią i uczeniem się.
CBD jest składnikiem, który nie posiada działania psychodelicznego. Wykazano jego działanie na obniżenie poziomu glukozy we krwi u myszy, w 2017 roku zaś w kontrolowanej próbie wykazano, że pozytywnie wpływa na chorych na zespół Draveta oraz zespół Lennoxa-Gastrauta, specyficzne odmiany padaczki.
CBG zaś pobudza tworzenie nowych komórek nerwowych. Jakkolwiek może się to wydawać całkiem fajne, to zasadniczo pracujemy na tych samym zestawie komórek nerwowych od narodzin do śmierci, różnią się jedynie połączenia między nimi. Zbędna stymulacja ich produkcji może zaowocować powstaniem nowotworu. Istnieją obiecujące badania na myszach, które cierpiały na chorobę degenerującą komórki nerwowe, a podanie im CBG pozytywnie na nie wpłynęło. Różnice między mysim a ludzkim układem nerwowym są jednak zbyt duże, byśmy mogli powiedzieć już teraz choćby o potencjalnym takim działaniu na człowieka, a badań na ludziach lub ssakach naczelnych jeszcze nie mamy.
Badanie poszczególnych składowych marihuany cały czas trwa, kuriozalnym jest jednak, że wiele twierdzeń i cech przypisanych marihuanie nawet nie było nigdy badanych. Działanie antywirusowe, przeciwgrzybicze, antyseptyczne, leczenie osteoporozy, stanów zapalnych, choroby refluksowej są twierdzeniami, wobec których nie istnieją jakiekolwiek przesłanki. Chociaż może się tu nasunąć, że skoro jeszcze badań pod tym kątem nie było, to może faktycznie to tak działa? Ale spójrzmy na to z drugiej strony – skoro nie było badań, to na jakiej podstawie ktokolwiek stwierdził, że marihuana leczy osteoporozę? Badania nie są tanie, a naukowcy niechętnie będą się brali do weryfikacji twierdzeń, które nie mają przesłanek do bycia prawdziwymi.
Ale wróćmy do marihuany jako całości, która była badana wcześniej niż podczas fali popularności w ostatnich latach. Pierwsze badania w Stanach Zjednoczonych, przeprowadzone po wprowadzeniu prawa antynarkotykowego, przeprowadzone zostały w 1976 roku i dotyczyły leczenia jaskry, a dokładnie badano efekt zmniejszenia ciśnienia śródgałkowego. Badanie wykazało, że efekt jak najbardziej istnieje, natomiast utrzymuje się zbyt krótko, by miał zastosowanie medyczne. Tym bardziej, że istnieją leki, które powodują ten sam efekt, lecz potrafią utrzymać go dłużej i bezpieczniej dla chorego. Kanadyjskie i amerykańskie stowarzyszenia lekarzy okulistów sprzeciwiają się używaniu medycznej marihuany, z uwagi na liczne skutki uboczne.
W 2015 roku w The Journal of the American Medical Association opublikowano rozległe badanie dotyczące wpływu marihuany na chroniczny ból, a także na nadmierne napięcie mięśni u osób chorych na stwardnienie rozsiane. Wyniki badania były pozytywne, lecz skromne. Należy tutaj jednak podkreślić, że medyczna marihuana w stanach, gdzie została zalegalizowana, wypiera opioidowe leki przeciwbólowe, takie jak morfina, co zmniejszyło o 25% przypadki śmiertelne spowodowane zażywaniem tych leków. Opioidy jeńców nie biorą, jak wyłączają, to potrafią wyłączyć na całego. I żeby nie mówić tylko o procentach – tylko w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku, w wyniku działania leków opioidowych zmarło 40 tysięcy osób.
Również w 2015 roku przeprowadzono analizę dotychczasowych badań wpływu marihuany na nudności u osób poddawanych chemioterapii. Badania te okazały się niedoskonałe, pozbawione próby kontrolnej, nie można więc na nich oprzeć wniosku, że działanie przeciwwymiotne występuje – jedynie, że dalsze badania powinny zostać przeprowadzone. Możemy jednak stwierdzić, że dotychczasowe wyniki są umiarkowanie obiecujące.
Każda substancja aktywna, wprowadzona do naszego organizmu będzie wywierać na niego wpływ. Częścią będą działania pożądane, częścią zaś skutki uboczne. Dobór metody leczenia musi brać pod uwagę szkodę i konsekwencje – dlatego też pacjentom terminalnie chorym nierzadko podaje się leki o niebezpiecznych działaniach ubocznych, ponieważ redukcja bólu może się okazać bardziej pożądana, nawet kosztem skrócenia życia. Aspekt szkodliwości jest jednak nierzadko pomijany, gdy mówi się o marihuanie.
Wdychanie jakiegokolwiek dymu jest szkodliwe. Czy to papieros, czy to marihuana, czy to dym z ogniska mogą prowadzić do podrażnień i zapalenia oskrzeli. Dlatego też bardzo pozytywnym jest fakt stosowania olejów, tym bardziej – olejów pozbawionych psychoaktywnego THC.
A psychoaktywne działanie ma swoje poważne konsekwencje. W roku 2014, w stanie Colorado, po legalizacji marihuany, przedstawiono statystyki śmiertelności w wypadkach samochodowych. 170 osób straciło życie w wyniku wypadku spowodowanego przez osobę pod wpływem alkoholu, oraz 94 przez wypadki spowodowane przez kierowców pod wpływem ziółka.
Neurologiczne działanie marihuany zwiększa ryzyko rozwoju schizofrenii i psychoz, osłabia umiejętność uczenia się, osoby wieloletnio nadużywające marihuany mają większe tendencje samobójcze.
Na złego wilka w świecie medycznych zastosowań marihuany wyrasta olej RSO, często stawiany na równi z olejem CBD, który to zawiera wyselekcjonowany, konkretny, najmniej szkodliwy składnik. Olej RSO produkowany jest z kwiatu, zawiera duże ilości THC, jest psychoaktywny, a przy okazji nielegalny w Polsce. Olej RSO został nazwany po swoim wynalazcy, Ricku Simpsonie, jego produkcja jest prosta, stężenie substancji aktywnych nieprzewidywalne, jest to fantastyczna metoda, by zrobić sobie krzywdę.
Olej CBD w 2018 roku został pozytywnie zaopiniowany przez radę FDA, jako skuteczny preparat redukujący skurcze mięśni w napadach padaczkowych o 40% w dwóch konkretnych wariantach epilepsji – w syndromie Lennoxa-Gastauta oraz w syndromie Dravetta, co stanowi około 5% dzieci chorych na padaczkę. To szczególnie niebezpieczne choroby, o śmiertelności rzędu od 4 do 7 procent, z uwagi na ryzyko wypadków w trakcie ataku. Należy jednak podkreślić, że rekomendacja dotyczy dzieci powyżej drugiego roku życia, jak również przypomnieć, że nie jest to leczenie choroby – jedynie redukcja częstotliwości ataków. Rada wykazała również, że rynek olejów CBD jest niedostatecznie kontrolowany, większość preparatów zawiera mniej CBD niż zostało zadeklarowane na etykiecie, jak i zdarzały się takie, które były go całkowicie pozbawione.
Zastosowanie leczniczej marihuany lub jej ekstraktów w pomocy chorym na epilepsję jest wyjątkowo modnym tematem, dlatego warto tu podkreślić parę rzeczy. Składniki marihuany mają właściwości antyspastyczne, czyli przeciwdziałają mimowolnym skurczom mięśni. Jest to pożądany efekt przy stwardnieniu rozsianym, przy epilepsji i przy chorobie Parkinsona, choć w przypadku ostatniej, okazało się, że efekt nie jest wystarczający, by chory odczuł to jako poprawę. Wróćmy jednak do epilepsji. Jest to choroba neurologiczna, w której drgawki są zaledwie jednym z wielu objawów ataku. To, że chory się nie trzęsie, nie znaczy jeszcze że nie przeżywa ataku, tym bardziej gdy mówimy o dziecku, które przecież nie powie nam że coś nie tak widzi, albo że mu się język plącze. Z tego powodu zalecenie jest tak bardzo precyzyjne i dotyczy wariantów choroby, w których nagłość i gwałtowność ataku może zagrozić życiu chorego.
Rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej – to jasne i zrozumiałe. Gdy zacznie choremu na epilepsję dziecku podawać marihuanę, zaobserwuje, że drgawek jest dużo mniej. Będzie miał poczucie, że mu pomógł. Jeżeli jednak będzie mu podawać marihuanę zamiast leków neurologicznych, to w spokojnym, niewzburzanym już spazmami ciele, rozwijający się mózg będzie nieustannie wstrząsany wyładowaniami elektrycznymi. Ale te widzimy wyłącznie podczas badania EEG. Dziecko, do niedawna wstrząsane atakami, grzecznie śpi. A może mózg się poddał, a dziecko straciło przytomność po ciężkim, lecz cichym ataku? Dodatkowo wiemy, że jeśli napad epilepsji będzie trwał ponad 60 minut, to neurony zaczynają obumierać. A to jedne z niewielu komórek, które nie odrosną.
Koniecznym też jest rozwianie dwóch mitów, którymi posiłkują się sprzedawcy olejków. Przede wszystkim, nie ma czegoś takiego jak wyleczenie padaczki. Z wiekiem natomiast ataki występują coraz rzadziej. Ludzki mózg pracuje coraz wolniej i stabilniej, a chorzy też się uczą, by unikać pewnych rzeczy – właśnie dla nich są ostrzeżenia o epilepsji fotogennej przed niektórymi filmami lub w grach komputerowych. Coraz mniejsza częstotliwość ataków będzie występowała nawet, jeśli pacjent nie był leczony w jakikolwiek sposób – dlatego też łatwo wmówić rodzicowi kilkuletniego dziecka, że to właśnie ostatni rok terapii naszym nowym specyfikiem tak fajnie zadziałał.
Drugi mit, to filmy, na których widzimy dziecko w trakcie ataku, po czym ktoś wkrapla mu do ust olejek i atak się kończy. To tak nie działa, substancja nawet się nie zdąży wchłonąć do organizmu, a leczenie polega na regularnym przyjmowaniu leków. Ataki nie są długie, bez względu na to, czy by mu kropelkę dano czy nie.
Skąd zatem takie marihuanowe szaleństwo? Każdy chciałby być Big Pharmą, produkcja leków to fantastyczny biznes. Gdy w 2015 pojawiła się fala nowych badań, zaraz za nią powstała fala handlowców, którzy zwietrzyli okazję. Ciężko jednak jest zbić forsę na dzieciach z konkretnymi formami padaczki, których jest około czworo na stu tysięcy ludzi. Epilepsja jest jednak chorobą nieuleczalną, zaś rodzic, widząc swoje dziecko w trakcie ataku, zrobi wszystko, by mu pomóc. Stosując medyczną marihuanę, żongluje rozwojem umysłowym swojego dziecka. Odpowiednie leczenie może wprowadzić chorobę w trwałą remisję. Wbrew temu, co mówią sprzedawcy olejków, całkiem nieźle sobie z tym radzimy, przynajmniej w krajach rozwiniętych.
W przypadku ludzi terminalnie chorych, nie musimy się aż tak bardzo przejmować długotrwałymi skutkami ubocznymi. Brutalna prawda jest taka, że oni i tak nie dożyją negatywnych konsekwencji. Z drugiej strony jednak musimy się bardziej przyjrzeć rynkowi producentów, którzy nienajlepiej się starają o jakość swoich produktów.
Przypisywanie marihuanie cech i właściwości, które nie zostały udowodnione, jest etycznie naganne. Osoba, która sto razy przeczyta, że marihuana leczy raka, może w obliczu choroby zrezygnować z bardzo trudnych i wymagających, lecz całkiem skutecznych terapii, które posiadamy. Śmiertelność w wyniku chorób nowotworowych jest bezpośrednio związana z tym, ile czasu miał nasz mały, zły brat na rozwój, nim podjęto skuteczne leczenie. Nie ma czasu na próbowanie niesprawdzonych terapii, musimy działać tak, jak umiemy – jeśli się spóźnimy, to nic już nie pomoże.
Wybitnie obrzydliwym zaś są próby połączenia walki o depenalizację marihuany z walką o marihuanę medyczną. Lubisz sobie zapalić, lubisz się wychillować, posłuchać przy tym fajnie muzyki i czuć się dobrze? Ależ zrób to, tylko nie dorabiaj do tego ideologii. Rozpatrywanie marihuany jako narkotyku oraz jako leku to dwie, zupełnie oddzielne kwestie, a lekarz rodzinny nie będzie ci przepisywał jointa przed spotkaniem z kolegami. Takie działanie na dwa fronty jest szkodliwe dla obu spraw.
Temat leczniczych właściwości marihuany jest rozwojowy. To, co wiemy na dzisiejszy dzień, powinno nam dawać nie więcej niż umiarkowany optymizm. Na sam koniec zaznaczę jeszcze, że nigdy nie będzie jednego, uniwersalnego leku na raka, a stwierdzenie, że coś „leczy raka” jest świetnym wskaźnikiem, jednoznacznie dowodzącym że kłamie. Dlaczego? Bo rodzajów raka jest ciężkie mnóstwo, mają zróżnicowane przyczyny, postacie, miejsca występowania i sposoby leczenia, a ich tkanka jest bardzo trudna do odróżnienia od naszej własnej. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, polecam książkę „Cesarz wszech chorób. Biografia Raka”, która zdobyła Pulitzera, i w miarę przystępnie pokazuje złożoność problemu.
Wracając zaś do marihuany – temat w zastosowaniu medycznym jest świeży, a dodatkowo – zdominowany jest przez przez wzrastające firemki, budujące wręcz schematy MLM, byle tylko wcisnąć ci buteleczkę oleju, którego możesz wcale nie potrzebować. Co gorsza, istnieją skorumpowani lekarze, również w Polsce, którzy we współpracy z importerami i producentami będą ci wciskać olejki, choćby chodziło o złamany paznokieć.
Marihuana nie jest tajnym super lekiem na wszystko, zaś my wiemy o niej całkiem sporo. Wiemy o jej zastosowaniu, wiemy o jej konsekwencjach. To dużo za silna roślina, by podchodzić do niej naiwnie, w nadziei że nic się nie stanie. Ale jeśli chcesz zrobić z siebie królika doświadczalnego, to twoje życie. Jednak szukanie na własną rękę preparatów i podawanie je dzieciom bez stosownego zalecenia lekarza, bez znajomości skutków ubocznych i konsekwencji, jest przerażające. I pamiętaj – na medyczną marihuanę jest teraz moda. Moda minie, a skutki pozostaną.
Zacząć jednak muszę od opisania błędu myślowego, o odwołaniu do niewiedzy. Liczne twierdzenia dotyczące właściwości leczniczych marihuany opierają się na tej skazie i wykorzystują to, czego jeszcze o tej roślinie nie wiemy. Jeżeli stwierdzę, że na ciemnej stronie Księżyca mieszka różowy jednorożec, to niedostateczne badania ciemnej strony Księżyca nie są przesłanką, która uprawdopodabnia istnienie zwierzaka. Tak samo stwierdzenie, że marihuana leczy chorobę X, ale nie udało się tego jeszcze potwierdzić zgodnie z metodą naukową, nie jest dostateczne, by choćby rozważyć stosowanie marihuany w leczeniu tejże choroby.
Marihuana jest środkiem, który towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. Jest nie tylko psychoaktywną używką, lecz również naturalnym pestycydem, co pozostawało nie bez znaczenia dla dawnego rolnictwa.
W ostatnich latach jednak marihuana złapała kolejną falę, gdy zaczęto weryfikować jej działanie prozdrowotne. Powszechnym jest przypisywanie roślinom, do których się przyzwyczailiśmy w naszym otoczeniu, i są smaczne, lub też przyjemnie na nas działają – jak na przykład kawa, pozytywnych cech, które niekoniecznie owe rośliny muszą posiadać. Marihuana jest dość wyjątkowa pod tym względem, ponieważ przypisuje się jej wiele, jakby była jakimś panaceum. Jak czytam na stronie internetowej jednego z polskich dystrybutorów, marihuana leczy raka, padaczkę, Parkinsona, Alzheimera, stwardnienie rozsiane, zespół Tourette’a, autyzm, nudności, trądzik, łuszczycę, nerwicę, psychozę, migrenę, toczeń, osteoporozę, a to dopiero jedna czwarta listy. Rozłóżmy sprawę na czynniki pierwsze.
Marihuana, podobnie jak każdy inny organizm, zawiera w sobie cały szereg różnych substancji chemicznych. Trzy potencjalnie najistotniejsze z nich to tetra hydro kanabinol, w skrócie THC, oraz kanabidiol, w skrócie CBD, oraz kanabigerol, w skrócie CBG. Najistotniejsze oczywiście pod kątem możliwych właściwości leczniczych, ponieważ dotychczasowe badania skupiły się na tych właśnie substancjach, a ich właściwości miały przynieść najwięcej.
Dygresja. Roślina zawiera również sporo innych składników, które pomijam, mimo że w testach in vitro niektóre z nich wykazywały między innymi działanie zabijające komórki rakowe. Testy in vitro, czyli testy na szkle, nie mają tu dla nas szczególnego znaczenia, ponieważ bardzo wiele substancji potrafi zabić komórki rakowe na szkiełku laboratoryjnym – na przykład ludzka ślina lub pocisk wystrzelony z rewolweru. Problemem jest bezpieczny transport substancji do miejsca, gdzie ma zacząć działać, oraz zweryfikowanie, czy w ogranizmie wywoła więcej pożytku niż szkody. Sukces w badaniach in vitro nie może być nigdy traktowany jako potwierdzenie klinicznej skuteczności, dowodzi on jedynie, że dalsze badania mają sens.
THC jest składnikiem psychoaktywnym. Jest to główny udziałowiec psychodelicznych doznań, których się doświadcza po przyjęciu marihuany. Wbrew powszechnej opinii, nie ma stwierdzonego działania w leczeniu nowotworów poza testami in vitro. Dodatkowo, ekspozycja zarodka lub płodu na THC powoduje dysfunkcje w rozwoju płodowym układu nerwowego, które po urodzeniu mogą zaowocować ADHD, padaczką, problemami z pamięcią i uczeniem się.
CBD jest składnikiem, który nie posiada działania psychodelicznego. Wykazano jego działanie na obniżenie poziomu glukozy we krwi u myszy, w 2017 roku zaś w kontrolowanej próbie wykazano, że pozytywnie wpływa na chorych na zespół Draveta oraz zespół Lennoxa-Gastrauta, specyficzne odmiany padaczki.
CBG zaś pobudza tworzenie nowych komórek nerwowych. Jakkolwiek może się to wydawać całkiem fajne, to zasadniczo pracujemy na tych samym zestawie komórek nerwowych od narodzin do śmierci, różnią się jedynie połączenia między nimi. Zbędna stymulacja ich produkcji może zaowocować powstaniem nowotworu. Istnieją obiecujące badania na myszach, które cierpiały na chorobę degenerującą komórki nerwowe, a podanie im CBG pozytywnie na nie wpłynęło. Różnice między mysim a ludzkim układem nerwowym są jednak zbyt duże, byśmy mogli powiedzieć już teraz choćby o potencjalnym takim działaniu na człowieka, a badań na ludziach lub ssakach naczelnych jeszcze nie mamy.
Badanie poszczególnych składowych marihuany cały czas trwa, kuriozalnym jest jednak, że wiele twierdzeń i cech przypisanych marihuanie nawet nie było nigdy badanych. Działanie antywirusowe, przeciwgrzybicze, antyseptyczne, leczenie osteoporozy, stanów zapalnych, choroby refluksowej są twierdzeniami, wobec których nie istnieją jakiekolwiek przesłanki. Chociaż może się tu nasunąć, że skoro jeszcze badań pod tym kątem nie było, to może faktycznie to tak działa? Ale spójrzmy na to z drugiej strony – skoro nie było badań, to na jakiej podstawie ktokolwiek stwierdził, że marihuana leczy osteoporozę? Badania nie są tanie, a naukowcy niechętnie będą się brali do weryfikacji twierdzeń, które nie mają przesłanek do bycia prawdziwymi.
Ale wróćmy do marihuany jako całości, która była badana wcześniej niż podczas fali popularności w ostatnich latach. Pierwsze badania w Stanach Zjednoczonych, przeprowadzone po wprowadzeniu prawa antynarkotykowego, przeprowadzone zostały w 1976 roku i dotyczyły leczenia jaskry, a dokładnie badano efekt zmniejszenia ciśnienia śródgałkowego. Badanie wykazało, że efekt jak najbardziej istnieje, natomiast utrzymuje się zbyt krótko, by miał zastosowanie medyczne. Tym bardziej, że istnieją leki, które powodują ten sam efekt, lecz potrafią utrzymać go dłużej i bezpieczniej dla chorego. Kanadyjskie i amerykańskie stowarzyszenia lekarzy okulistów sprzeciwiają się używaniu medycznej marihuany, z uwagi na liczne skutki uboczne.
W 2015 roku w The Journal of the American Medical Association opublikowano rozległe badanie dotyczące wpływu marihuany na chroniczny ból, a także na nadmierne napięcie mięśni u osób chorych na stwardnienie rozsiane. Wyniki badania były pozytywne, lecz skromne. Należy tutaj jednak podkreślić, że medyczna marihuana w stanach, gdzie została zalegalizowana, wypiera opioidowe leki przeciwbólowe, takie jak morfina, co zmniejszyło o 25% przypadki śmiertelne spowodowane zażywaniem tych leków. Opioidy jeńców nie biorą, jak wyłączają, to potrafią wyłączyć na całego. I żeby nie mówić tylko o procentach – tylko w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku, w wyniku działania leków opioidowych zmarło 40 tysięcy osób.
Również w 2015 roku przeprowadzono analizę dotychczasowych badań wpływu marihuany na nudności u osób poddawanych chemioterapii. Badania te okazały się niedoskonałe, pozbawione próby kontrolnej, nie można więc na nich oprzeć wniosku, że działanie przeciwwymiotne występuje – jedynie, że dalsze badania powinny zostać przeprowadzone. Możemy jednak stwierdzić, że dotychczasowe wyniki są umiarkowanie obiecujące.
Każda substancja aktywna, wprowadzona do naszego organizmu będzie wywierać na niego wpływ. Częścią będą działania pożądane, częścią zaś skutki uboczne. Dobór metody leczenia musi brać pod uwagę szkodę i konsekwencje – dlatego też pacjentom terminalnie chorym nierzadko podaje się leki o niebezpiecznych działaniach ubocznych, ponieważ redukcja bólu może się okazać bardziej pożądana, nawet kosztem skrócenia życia. Aspekt szkodliwości jest jednak nierzadko pomijany, gdy mówi się o marihuanie.
Wdychanie jakiegokolwiek dymu jest szkodliwe. Czy to papieros, czy to marihuana, czy to dym z ogniska mogą prowadzić do podrażnień i zapalenia oskrzeli. Dlatego też bardzo pozytywnym jest fakt stosowania olejów, tym bardziej – olejów pozbawionych psychoaktywnego THC.
A psychoaktywne działanie ma swoje poważne konsekwencje. W roku 2014, w stanie Colorado, po legalizacji marihuany, przedstawiono statystyki śmiertelności w wypadkach samochodowych. 170 osób straciło życie w wyniku wypadku spowodowanego przez osobę pod wpływem alkoholu, oraz 94 przez wypadki spowodowane przez kierowców pod wpływem ziółka.
Neurologiczne działanie marihuany zwiększa ryzyko rozwoju schizofrenii i psychoz, osłabia umiejętność uczenia się, osoby wieloletnio nadużywające marihuany mają większe tendencje samobójcze.
Na złego wilka w świecie medycznych zastosowań marihuany wyrasta olej RSO, często stawiany na równi z olejem CBD, który to zawiera wyselekcjonowany, konkretny, najmniej szkodliwy składnik. Olej RSO produkowany jest z kwiatu, zawiera duże ilości THC, jest psychoaktywny, a przy okazji nielegalny w Polsce. Olej RSO został nazwany po swoim wynalazcy, Ricku Simpsonie, jego produkcja jest prosta, stężenie substancji aktywnych nieprzewidywalne, jest to fantastyczna metoda, by zrobić sobie krzywdę.
Olej CBD w 2018 roku został pozytywnie zaopiniowany przez radę FDA, jako skuteczny preparat redukujący skurcze mięśni w napadach padaczkowych o 40% w dwóch konkretnych wariantach epilepsji – w syndromie Lennoxa-Gastauta oraz w syndromie Dravetta, co stanowi około 5% dzieci chorych na padaczkę. To szczególnie niebezpieczne choroby, o śmiertelności rzędu od 4 do 7 procent, z uwagi na ryzyko wypadków w trakcie ataku. Należy jednak podkreślić, że rekomendacja dotyczy dzieci powyżej drugiego roku życia, jak również przypomnieć, że nie jest to leczenie choroby – jedynie redukcja częstotliwości ataków. Rada wykazała również, że rynek olejów CBD jest niedostatecznie kontrolowany, większość preparatów zawiera mniej CBD niż zostało zadeklarowane na etykiecie, jak i zdarzały się takie, które były go całkowicie pozbawione.
Zastosowanie leczniczej marihuany lub jej ekstraktów w pomocy chorym na epilepsję jest wyjątkowo modnym tematem, dlatego warto tu podkreślić parę rzeczy. Składniki marihuany mają właściwości antyspastyczne, czyli przeciwdziałają mimowolnym skurczom mięśni. Jest to pożądany efekt przy stwardnieniu rozsianym, przy epilepsji i przy chorobie Parkinsona, choć w przypadku ostatniej, okazało się, że efekt nie jest wystarczający, by chory odczuł to jako poprawę. Wróćmy jednak do epilepsji. Jest to choroba neurologiczna, w której drgawki są zaledwie jednym z wielu objawów ataku. To, że chory się nie trzęsie, nie znaczy jeszcze że nie przeżywa ataku, tym bardziej gdy mówimy o dziecku, które przecież nie powie nam że coś nie tak widzi, albo że mu się język plącze. Z tego powodu zalecenie jest tak bardzo precyzyjne i dotyczy wariantów choroby, w których nagłość i gwałtowność ataku może zagrozić życiu chorego.
Rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej – to jasne i zrozumiałe. Gdy zacznie choremu na epilepsję dziecku podawać marihuanę, zaobserwuje, że drgawek jest dużo mniej. Będzie miał poczucie, że mu pomógł. Jeżeli jednak będzie mu podawać marihuanę zamiast leków neurologicznych, to w spokojnym, niewzburzanym już spazmami ciele, rozwijający się mózg będzie nieustannie wstrząsany wyładowaniami elektrycznymi. Ale te widzimy wyłącznie podczas badania EEG. Dziecko, do niedawna wstrząsane atakami, grzecznie śpi. A może mózg się poddał, a dziecko straciło przytomność po ciężkim, lecz cichym ataku? Dodatkowo wiemy, że jeśli napad epilepsji będzie trwał ponad 60 minut, to neurony zaczynają obumierać. A to jedne z niewielu komórek, które nie odrosną.
Koniecznym też jest rozwianie dwóch mitów, którymi posiłkują się sprzedawcy olejków. Przede wszystkim, nie ma czegoś takiego jak wyleczenie padaczki. Z wiekiem natomiast ataki występują coraz rzadziej. Ludzki mózg pracuje coraz wolniej i stabilniej, a chorzy też się uczą, by unikać pewnych rzeczy – właśnie dla nich są ostrzeżenia o epilepsji fotogennej przed niektórymi filmami lub w grach komputerowych. Coraz mniejsza częstotliwość ataków będzie występowała nawet, jeśli pacjent nie był leczony w jakikolwiek sposób – dlatego też łatwo wmówić rodzicowi kilkuletniego dziecka, że to właśnie ostatni rok terapii naszym nowym specyfikiem tak fajnie zadziałał.
Drugi mit, to filmy, na których widzimy dziecko w trakcie ataku, po czym ktoś wkrapla mu do ust olejek i atak się kończy. To tak nie działa, substancja nawet się nie zdąży wchłonąć do organizmu, a leczenie polega na regularnym przyjmowaniu leków. Ataki nie są długie, bez względu na to, czy by mu kropelkę dano czy nie.
Skąd zatem takie marihuanowe szaleństwo? Każdy chciałby być Big Pharmą, produkcja leków to fantastyczny biznes. Gdy w 2015 pojawiła się fala nowych badań, zaraz za nią powstała fala handlowców, którzy zwietrzyli okazję. Ciężko jednak jest zbić forsę na dzieciach z konkretnymi formami padaczki, których jest około czworo na stu tysięcy ludzi. Epilepsja jest jednak chorobą nieuleczalną, zaś rodzic, widząc swoje dziecko w trakcie ataku, zrobi wszystko, by mu pomóc. Stosując medyczną marihuanę, żongluje rozwojem umysłowym swojego dziecka. Odpowiednie leczenie może wprowadzić chorobę w trwałą remisję. Wbrew temu, co mówią sprzedawcy olejków, całkiem nieźle sobie z tym radzimy, przynajmniej w krajach rozwiniętych.
W przypadku ludzi terminalnie chorych, nie musimy się aż tak bardzo przejmować długotrwałymi skutkami ubocznymi. Brutalna prawda jest taka, że oni i tak nie dożyją negatywnych konsekwencji. Z drugiej strony jednak musimy się bardziej przyjrzeć rynkowi producentów, którzy nienajlepiej się starają o jakość swoich produktów.
Przypisywanie marihuanie cech i właściwości, które nie zostały udowodnione, jest etycznie naganne. Osoba, która sto razy przeczyta, że marihuana leczy raka, może w obliczu choroby zrezygnować z bardzo trudnych i wymagających, lecz całkiem skutecznych terapii, które posiadamy. Śmiertelność w wyniku chorób nowotworowych jest bezpośrednio związana z tym, ile czasu miał nasz mały, zły brat na rozwój, nim podjęto skuteczne leczenie. Nie ma czasu na próbowanie niesprawdzonych terapii, musimy działać tak, jak umiemy – jeśli się spóźnimy, to nic już nie pomoże.
Wybitnie obrzydliwym zaś są próby połączenia walki o depenalizację marihuany z walką o marihuanę medyczną. Lubisz sobie zapalić, lubisz się wychillować, posłuchać przy tym fajnie muzyki i czuć się dobrze? Ależ zrób to, tylko nie dorabiaj do tego ideologii. Rozpatrywanie marihuany jako narkotyku oraz jako leku to dwie, zupełnie oddzielne kwestie, a lekarz rodzinny nie będzie ci przepisywał jointa przed spotkaniem z kolegami. Takie działanie na dwa fronty jest szkodliwe dla obu spraw.
Temat leczniczych właściwości marihuany jest rozwojowy. To, co wiemy na dzisiejszy dzień, powinno nam dawać nie więcej niż umiarkowany optymizm. Na sam koniec zaznaczę jeszcze, że nigdy nie będzie jednego, uniwersalnego leku na raka, a stwierdzenie, że coś „leczy raka” jest świetnym wskaźnikiem, jednoznacznie dowodzącym że kłamie. Dlaczego? Bo rodzajów raka jest ciężkie mnóstwo, mają zróżnicowane przyczyny, postacie, miejsca występowania i sposoby leczenia, a ich tkanka jest bardzo trudna do odróżnienia od naszej własnej. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, polecam książkę „Cesarz wszech chorób. Biografia Raka”, która zdobyła Pulitzera, i w miarę przystępnie pokazuje złożoność problemu.
Wracając zaś do marihuany – temat w zastosowaniu medycznym jest świeży, a dodatkowo – zdominowany jest przez przez wzrastające firemki, budujące wręcz schematy MLM, byle tylko wcisnąć ci buteleczkę oleju, którego możesz wcale nie potrzebować. Co gorsza, istnieją skorumpowani lekarze, również w Polsce, którzy we współpracy z importerami i producentami będą ci wciskać olejki, choćby chodziło o złamany paznokieć.
Marihuana nie jest tajnym super lekiem na wszystko, zaś my wiemy o niej całkiem sporo. Wiemy o jej zastosowaniu, wiemy o jej konsekwencjach. To dużo za silna roślina, by podchodzić do niej naiwnie, w nadziei że nic się nie stanie. Ale jeśli chcesz zrobić z siebie królika doświadczalnego, to twoje życie. Jednak szukanie na własną rękę preparatów i podawanie je dzieciom bez stosownego zalecenia lekarza, bez znajomości skutków ubocznych i konsekwencji, jest przerażające. I pamiętaj – na medyczną marihuanę jest teraz moda. Moda minie, a skutki pozostaną.
Chciałbym jeszcze zauwazyć, że badania na zwierzętach również nie dają pełnego obrazu skutków substancji na ludziach.
Warto też zauważyć, że złoty standard badań również nie jest zawsze dobry w przypadku niektórych substancji. Przy okazji badań biodostępności witaminy C wyłuszczono w tej analizie te nieścisłości: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3847730/
Różnice między zwierzętami często są znaczne, dodatkowo okazuje się, że ludzie są często inni niż większość innych zwierząt.